Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stephen King. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stephen King. Pokaż wszystkie posty

25 maja 2014

Joyland

Stephen King
Joyland (Joyland)
tłum. Tomasz Wilusz
Prószyński i S-ka, 2013

W małym miasteczku w Północnej Karolinie każdego lata zabawia mieszkańców i turystów lokalny park rozrywki. Do stałej, niezbyt licznej obsady co roku zatrudniani są pracownicy sezonowi, pomagający w obsłudze gości, roznoszący napoje, wykonujący pamiątkowe zdjęcia. Wśród nich jest Devin Jones, uczeń college’u, świeżo zawiedziony w miłości, wrażliwy, rozsądny młody człowiek. Codziennie, w drodze do pracy, przechodzi obok domu, w którym mieszka kobieta z chłopcem na wózku inwalidzkim, korzystającym z nadmorskiego powietrza w towarzystwie psa. To właśnie znajomość ze śmiertelnie chorym dzieckiem, nad wiek dojrzałym, i obecność niespokojnego ducha zamordowanej niegdyś w parku rozrywki kobiety, krążącego przy torze z wagonikami, wpłyną na Devina w sposób, którego nikt się nie spodziewał.
Początkowo sennie płynąca opowieść o skończonej miłości, zawiedzionej nadziei, stracie niepowetowanej, w miarę upływu lata nabiera tempa i ważkości, przenosząc środek ciężkości na sprawy śmiertelnie poważne, zagrażające psychice znacznie bardziej niż przebrzmiały romans. Joyland to powieść o dojrzewaniu, w którym ważne jest dostrzeganie tego, co istotne – Devin musi odnaleźć drogę, którą chce podążać, zmienić kierunek marszu, wytyczony wcześniej, zobaczyć sens w dawaniu radości tym, którzy tego najbardziej potrzebują.
W wesołym miasteczku jest spokojnie i melancholijnie, akcja toczy się początkowo nawet zbyt leniwie jak na horror, ale to właśnie pozwala na delektowanie się prowincjonalną codziennością, pełną zwykłych ludzi i niezwykłych wydarzeń, życzliwości pomieszanej z małomiasteczkową małostkowością. Wątek paranormalny, związany z duchami, też jest tak subtelny i delikatny, że nie odstraszy nawet zagorzałych przeciwników horrorów, budząc za to chęć pomocy i żal, że nie można zmienić wyroków losu, wraz z przekonaniem, że warto było wysilić się, by choć przez chwilę nieść radość, dostarczyć zabawy, odsunąć ostateczne, gdy nie można zapobiec tragedii.
King buduje napięcie bardzo umiejętnie, pozwalając czytelnikowi zastanawiać się, w jakim kierunku potoczy się akcja, niepokojąc i podsuwając mylne tropy. Świetnie pokazuje klimat lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jak również specyfikę zamkniętej społeczności parku radości, między innymi poprzez żargon, jakiego używają pracownicy, nie skąpi też nawiązań do kultury i ikon przemysłu muzycznego, pozwalając bawić się znanym i poznawać nowe. Kawałek dobrej rozrywki.
(Ocena: 4,5/6)

19 maja 2014

Uciekinier

Stephen King
Uciekinier (The running Man)
tłum. Robert P. Lipski
Prószyński i S-ka, 1999

Uciekinier to jedna z wczesnych powieści Kinga, wydana pod pseudonimem Richarda Bachmana. Przedstawia wizję niedalekiej przyszłości, w której różnice społeczne pogłębione są do granic wytrzymałości niższych warstw. Duża część społeczeństwa żyje w złych warunkach, w biedzie i niedożywieniu, chorując z powodu zanieczyszczeń i umierając z braku dostępu do leków. Dla zdesperowanych jedynym sposobem poprawy losu jest udział w teleturniejach, w których muszą stawiać na szali swoje życie, by zdobyć środki na podstawowe produkty niezbędne do egzystencji. Jednym z bardziej liczących się kandydatów jest Ben Richards, zakwalifikowany do najbrutalnniejszej gry pod nazwą „Uciekinier”.
W krótkiej powieści zawarł King wiele zagadnień i trafnych obserwacji. Świat przyszłości jest brzydki i brutalny, pełen trujących zanieczyszczeń powodujących choroby i sprowadzających śmierć, przepełniony biedą i brakami, ale i obfitujący w bohaterów, niepozbawionych woli przeżycia, desperacji i chęci do zmiany zastanych warunków. W tym świecie najlepszą rozrywką tłuszczy jest reality show, brutalny i krwawy, obfitujący w przemoc i strach, działający przy aktywnym udziale bezmyślnych widzów, poddających się bezrefleksyjnie manipulacjom prowadzących igrzyska, umożliwiający mordowanie kolejnych uczestników. W grze, w której stawką jest przeżycie, a czyjaś śmierć zwiększa kwotę wygranej, wygrać może tylko najsilniejszy i najbardziej zdesperowany.
Uciekinier jest prostą powieścią, jeszcze nie tak dopracowaną, jak późniejsze utwory Kinga; widać, że autor dopiero szlifował pióro. Można znaleźć tu drobne niekonsekwencje, nieprawdopodobne rozwiązania, ponadludzkie wyczyny czy nieco naiwne rozwiązania, ale trzeba zauważyć, że wyobraźnia twórcy już pracuje na wysokich obrotach, ku uciesze czytelników.
Na podstawie powieści w 1987 roku został nakręcony film pod tym samym tytułem, z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej (reż. Paul Michael Glaser).
(Ocena: 4/6)

15 maja 2012

Koniec „Mrocznej Wieży” Stephena Kinga

To już ostatnie spotkanie z siedmiotomowym westernem. Trochę szkoda.
Świat rewolwerowców, potomków Artura Elda, powoli idzie naprzód i zatacza koła, nieuchronnie zmierzając ku zagładzie. Ostatni z rodu, Roland Deschain z Gilead, w narzuconej sobie misji dotarcia do Mrocznej Wieży pokonuje czas i kolejne rzeczywistości. Cel drogi, znajdujący się w środku wszystkich światów, jest sensem istnienia, na najwyższym poziomie zawierającym miejsce Stwórcy, podobno teraz puste. Brak ręki kierującej istnieniem prowadzi do zagłady kolejnych krain, do pękania Promieni, któremu towarzyszą spektakularne kataklizmy, do wyczerpywania się mechanizmów Strażników, zanikania technologii, wyciekania magii. Samozwańcze rządy Karmazynowego Króla przyspieszają ten proces.
Wędrując po wielu światach pośrednich, przechodząc przez nie w akompaniamencie bicia dzwonów, bohaterowie szukają tego jedynego, prawdziwego, poruszającego się w jednym, ściśle określonym kierunku, posiadającego głębię obcą innym światom. Świata kluczowego, najważniejszego ze wszystkich, w którym nie ma szans na poprawkę, jeśli coś nie uda się za pierwszym razem, w którym śmierć jest śmiercią naprawdę, nie do odwrócenia, w którym żyje i tworzy Autor, wymyślając w twórczym natchnieniu kolejne etapy wędrówki rewolwerowców.
W miarę zbliżania się do celu ka-tet Rolanda musi się rozpaść. W walce, rządzeni prawami przeznaczenia, odchodzą po kolei rewolwerowcy. Pożegnanie z poszczególnymi bohaterami musiało odbywać się w określonym porządku, bo tylko taki rytm spełniał wymogi ka. „Wyprawa ciągnęła się, a jej koszt okazał się wysoki... lecz żadne wielkie dokonania nie przychodzą łatwo.” (Albatros, 2008, s. 706) Dopiero pod koniec wędrówki Roland zdał sobie sprawę, że Mroczna Wieża, jakkolwiek ważna, nie jest jedyną rzeczą drogą jego sercu. Równie ważne jest wszystko, co wiąże się z jej celem: ścieżka Promienia, każdy napotkany rewolwerowiec, bo jest ich wielu w wielu napotkanych światach, każda walka, będącą kolejnym krokiem na drodze przeznaczenia, każde zwycięstwo przybliżające do celu, każde życie wojownika, nie na darmo oddane, każda róża i każda pieśń, przynoszące ulgę i nadzieję.
Podążając przez siedem tomów i tysiące stron Mrocznej Wieży, przywiązałam się do bohaterów, autentycznych, bardzo ludzkich, o bogatej, świetnie oddanej osobowości, i do ciekawych światów, czasem ledwie zarysowanych, a jednak pełnych, wyrazistych, pulsujących życiem, niczym doskonałe rysunki ołówkiem wykonane przez jednego z bohaterów, Patricka Danville’a, światów, które rewolwerowcy przemierzali wytrwale, wbrew piętrzącym się przeciwnościom, mimo strat własnych i ciągle grożącego niebezpieczeństwa – wszak trzeba wykonać robotę do końca. Podobało mi się zakończenie powieści. Przyznam, że trochę się go obawiałam po tak długiej drodze, wielu wątkach, dygresjach, splątaniu, ale King bardzo ładnie sobie poradził z zamknięciem cyklu. Na pewno nie jest to moje ostatnie spotkanie z twórczością Kinga, który mocno mnie zainteresował wieloma odniesieniami literackimi, między innymi do swoich powieści, czerpiąc z nich obficie i nawiązując w nich szczodrze do motywów z Mrocznej Wieży. Nie przeszkadzały mi bezpośrednie nawiązania do znanych dzieł, bo Autor ładnie je poprzetwarzał i dostosował do fabuły, dodając starym motywom świeżości i lekkości. Podobały mi się też zabawy rzeczywistością, w tym postacią samego autora jako bohatera cyklu, dystans i ironia, z jaką ją traktował, z przymrużeniem oka pisząc o swoich wadach i popularności.
(Ocena: 5/6)

27 kwietnia 2012

Mroczna Wieża. Pieśń Susannah

W szóstej części Mrocznej Wieży, Pieśni Susannah, akcja znowu nabiera tempa. Pomału wyjaśniają się zdarzenia niezrozumiałe, kolejne opowieści kolejnych bohaterów odsłaniają brakujące cegiełki, zapełniają się luki. [Uprzedzam, że będą spojlery.]
Susannah, która samotnie, jeśli nie liczyć jej demona, Mii, przeniosła się do Nowego Jorku roku 1999, odkrywa mechanizmy rządzące światem Karmazynowego Króla i jego premiera, Waltera. Z Mią jako przewodniczką zwiedza główny Dogan – jedno z miejsc, w których starzy ludzie próbowali połączyć naukę i magię, stwarzając między innymi straszny świat chaosu, pełen demonów i potworów. Dowiaduje się też o przepowiedni, według której dziecko Mii, które nosi w łonie, ma być, jak Mordred króla Artura, zabójcą swego ojca.
Na ratunek Susannah ruszają pozostali rewolwerowcy, jednak coś wyszło nie tak, jak planowali i Eddie z Rolandem trafiają do East Stoneham zamiast do Nowego Jorku, a tam czekają już na nich ludzie Balazara. Muszą wydostać się z pułapki i odnaleźć Calvina Towera, żeby kupić od niego działkę z różą. Przy okazji dowiadują się, że Stephen King, autor Miasteczka Salem, które opisuje życie Callahana, mieszka w pobliżu i może zna odpowiedzi na niektóre pytania, może warto się z nim spotkać. Roland i Eddie czują, że zbliżają się do końca wędrówki – jednocześnie pragną dotrzeć do celu i boją się go. W tym samym czasie Callahan, Jake i Ej trafiają do roku 1999 i to oni muszą ruszyć na ratunek Susannah.
Kolejna porcja Mrocznej Wieży trzyma w napięciu. Jeśli kogoś nie zniechęciło spowolnienie akcji w poprzednim tomie to tu znajdzie rozwiązanie kilku niewiadomych. Nie podobało mi się spotkanie z pisarzem Kingiem, ale przebolałam. Trudniej przeboleć końcowy rozdział, zawierający kartki z pamiętnika tegoż autora, a jednocześnie bohatera powieści, pisanego podczas tworzenia cyklu, obejmujące wzmianki z kilkudziesięciu lat twórczych zrywów, pijaństwa, narkotyzowania się, radości z wydawania książek, listów od czytelników domagających się wznowień: „[...] ludzie są tak cholernie zepsuci! Myślą, że jeśli gdzieś na świecie jest książka, której pragną, to mają święte prawo ją mieć!” (Albatros, 2005, s. 441-442) (i co ty na to, książkomaniaku?), a wreszcie śmierci pisarza. Jednak taki wtręt nie zniechęci nikogo, kto polubił bohaterów światów stworzonych w wyobraźni Kinga.
(Ocena: 5/6)

25 kwietnia 2012

Mroczna Wieża. Wilki z Calla

Wilki z Calla to mały przystanek w drodze do Mrocznej Wieży. W napotkanej wiosce, Calla Bryn Sturgis, rewolwerowcy mają pomóc mieszkańcom w odparciu napadu Wilków cyklicznie porywających dzieci. Rzucają się w oczy kolejne odniesienia kulturowe, tym razem najbardziej wyraziste są te do dwóch kultowych filmów: Siedmiu samurajów Kurosawy i Siedmiu wspaniałych Sturgesa.
Roland wraz z przyjaciółmi przybywają do Calla jak bohaterowie z dawnych legend, herosi, którzy byli i działali przed tym, gdy świat poszedł naprzód i którzy, jak się wydawało, dawno wymarli. Dlatego mieszkańcy wioski początkowo są nieufni. Dręczy ich też dylemat, czy powinni skorzystać z pomocy tych, którzy pójdą dalej, czy ta pomoc nie okaże się niedźwiedzią przysługą i chwilowo pokonane Wilki nie wrócą kiedyś, gdy nie będzie już dzielnych obrońców, i nie dokonają zemsty na bezbronnej wiosce. Czy zwycięstwo nie będzie początkiem zagłady. Z tym problemem muszą uporać się sami, ci, którzy mają dzieci w wieku przydatnym Wilkom, i ci, którym nie grozi teraz bezpośrednie niebezpieczeństwo, bo ich dzieci już dorosły albo są zbyt małe. Rewolwerowcy nie mogą ich namówić do czynu, mogą tylko podjąć walkę z ochotnikami u boku. Czy uda im się zwyciężyć z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem i czy mieszkańcy okażą swoją wdzięczność?
W Calla poznajemy nowego znaczącego bohatera. Znalazł tam spokojną przystań ksiądz Don Callahan, wędrowiec dotknięty przez wampiry rodem z Miasteczka Salem, przez wiele lat umykający przed zemstą ciemnej strony, ale uparcie prowadzący prywatną krucjatę przeciw wysysającym krew pasożytom. Callahan też musiał poradzić sobie z własnymi problemami, z wiarą w Jezusa-Człowieka i z alkoholizmem. Co przeważy? Czy kapłan będzie w stanie pomóc rewolwerowcom w walce z żołnierzami Karmazynowego Króla, posługującego się symbolem Oka? I jaki da im prezent, bardziej niebezpieczny czy bardziej pomocny? Powiększa się ka-tet rewolwerowców.
W piątym tomie czas, dotąd przyspieszający i zwalniający bez uprzedzenia, upływa normalniej, mniej jest jego nieoczekiwanych zawirowań, wymykających się pomiarom. Trafiając na Calla, wioskę na uboczu, rewolwerowcy zatrzymują się na chwilę w drodze, by oddać przysługę potrzebującym. Ale to ka prowadzi ich do tego przystanku leżącego na drodze Promienia, to przeznaczenie każe im podjąć walkę z Wilkami, bo od jej wyniku zależy więcej, niż są sobie wtedy w stanie wyobrazić.
Dobra powieść, trzymająca w napięciu. Motyw obrony prześladowanych przed złymi, zwłaszcza tymi, którzy krzywdzą dzieci, jest niezmiennie nośny i wciągający. Podoba mi się też otwarte zakończenie, pełne napięcia i oczekiwania, nadziei i lęku. Zmusza do natychmiastowego sięgnięcia po następny tom.
(Ocena: 5/6)

22 kwietnia 2012

Mroczna Wieża. Czarnoksiężnik i kryształ

Czwarta część cyklu Stephena Kinga tylko nieznacznie posuwa akcję do przodu. Większość objętości książki zajmują wydarzenia retrospektywne, opowiadane przez Rolanda jego nastoletnie dzieje, po tym, jak został pełnoprawnym rewolwerowcem.
Coraz bardziej uderzają nawiązania do Władcy Pierścieni. Już tytuł sugeruje silny związek i zażyłość autora z dziełem Tolkiena. Dużą rolę odgrywa kryształ, w którym można dojrzeć wydarzenia dziejące się gdzieś daleko i który na patrzącego sprowadza szaleństwo. Brzmi znajomo, prawda? Pojawia się tu również znany już z pierwszej części Mrocznej Wieży czarnoksiężnik Walter, kierujący przygotowaniami do wojny, tym razem jako pełnomocnik właściwego przywódcy, posługującego się znakiem oka. Przeciwko potędze Dobrego Człowieka staje trzech młodocianych rewolwerowców i Susan, ukochana Rolanda – niczym znajomi nam hobbici pełnią kluczową rolę w najważniejszych wydarzeniach swoich czasów. Temu, kto lubi przygody ze Śródziemia, na pewno nie przeszkodzi to w delektowaniu się Mroczną Wieżą. Są także odniesienia do innych znanych tytułów, np. do Czarnoksiężnika z krainy Oz, wyjaśniane bezpośrednio w treści książki.
Jak dotąd cykl bardzo mi się podobał, dopiero w tym tomie pojawiły się dłużyzny. Najbardziej irytujące były w opisach ukrytej miłości Rolanda i Susan, wlokło się to i nudziło, aż chyba znudziło samego Kinga, bo wreszcie, gdzieś w połowie książki, napisał: „Prawdziwa miłość jest nudna, jak wszystkie mocne, wciągające narkotyki. Gdy opowie się już o oczarowaniu i odkryciu, pocałunki tracą smak, a pieszczoty stają się nużącą codziennością... choć oczywiście nie dla tych, którzy całują się i pieszczą, a otaczający ich świat wydaje się im bardziej kolorowy i bogatszy niż kiedykolwiek. Podobnie jak z każdym innym, wciągającym narkotykiem, pierwsza miłość interesuje tylko tych, którzy stali się jej niewolnikami.” (Albatros, 2004, s. 423). Na szczęście autor wziął sobie to do serca i pod koniec akcja ruszyła trochę z kopyta.
(Ocena: 4,5/6)

10 kwietnia 2012

Mroczna Wieża. Ziemie jałowe

Trudno pisać o kolejnych częściach cyklu nie ujawniając zbyt wiele. Właściwie jest to niemożliwe, jeśli chce się odnieść do faktów z powieści. Ostrzegam więc, że jeśli ktoś nie czytał jeszcze Mrocznej Wieży, a ma taki zamiar, to dalsze czytanie tej opinii może mu zepsuć sporą część przyjemności. Chociaż wydawnictwo i tak postarało się ją zepsuć streszczając na okładce praktycznie całą fabułę (Albatros, 2005).
Ziemie jałowe opisują wspólną wędrówkę Rolanda, Susannah i Eddiego, a potem i Jake’a. Wyjaśnia się sprawa paradoksu czasowego i rozdwojenia pamięci wydarzeń związanych z obecnością Jake’a u boku Rolanda, pojawia się znowu sam Jake, w dość spektakularny sposób przedostając się do ginącego świata ostatnich rewolwerowców.
Bohaterowie pomału dojrzewają, pokonują demony dzieciństwa i młodości, każdy w swoim tempie. Eddie wyzwala się spod kompleksów brata, zaczyna doceniać własne umiejętności, zyskuje wiarę w swe siły i staje się samodzielnym człowiekiem. Susannah pokonuje dwie istoty wewnątrz siebie, walczące i niszczące się nawzajem, Dettę i Odettę. Jednocześnie wszyscy bohaterowie spotykają się w różnych czasach i rozmaitych okolicznościach, pomagają sobie wzajemnie nie wiedząc o tym, przekazują wskazówki w snach czy telepatycznie, podtrzymują na duchu. Wszyscy stają się rewolwerowcami.
W tym tomie nastąpią spotkania z rdzennymi mieszkańcami ziem, przez które muszą przejść bohaterowie, znaczące dla dalszej akcji. Czy ludzie ci będą pomocni czy wrodzy? Przecież w każdym świecie i w każdym czasie znajdą się osobnicy, dla których przednią rozrywką jest zabijanie, dręczenie, znęcanie się. Zawsze jednak są też tacy, którym zależy na ładzie i spokoju, doceniający piękno i dobro. A każdy rewolwerowiec musi, poddając się przeznaczeniu, podążać przed siebie mimo przeciwności, wbrew złym i dobrym, „naprzód, dopóki ktoś by go nie powstrzymał, a potem jeszcze kawałek, jeśli tylko starczyłoby mu sił” (s. 417).
King często odwołuje się do znanych utworów literackich i filmowych, w tym również do swoich powieści. Czasem są to nawiązania bezpośrednie, z wymienieniem autora bądź tytułu, a czasem tylko ogólnie znane motywy, jak chłopiec i róża czy turniej zagadek. Im dalej w Ziemie jałowe, tym bardziej nasila się wrażenie, że Świat Pośredni to może być Ziemia po tysiącleciach, po jakimś długotrwałym kataklizmie atomowym, pełna ciągle mutujących zwierząt i roślin oraz zdegenerowanych ludzi, obfitująca w drzwi, pełniące rolę wehikułu czasu. Zwłaszcza że wędrowcy co i raz natrafiają na urządzenia mające wiele cech wspólnych ze znanymi nam obecnie i napisy w języku zbyt przypominającym angielski, żeby uznać to za przypadkową zbieżność. Taki obraz ewentualnej dalekiej przyszłości Ziemi jest bardzo ciekawy, ale mocno przygnębiający.
Trzecia część cyklu nie rozczarowuje, Mroczna Wieża w dalszym ciągu trzyma w napięciu, ciekawi i zmusza do szybkiego przewracania kartek. Na szczęście wcześniej zaopatrzyłam się w tom czwarty i mogę od razu zacząć czytać.
(Ocena: 5/6)

30 marca 2012

Mroczna Wieża. Powołanie trójki

Kończąc pierwszą część Mrocznej Wieży Stephena Kinga czułam, że ciąg dalszy mi się spodoba. Wprawdzie w drugim tomie jest spora doza sensacji, czyli teoretycznie to, za czym nie przepadam, ale podana tak wartko i ciekawie, że Powołanie trójki pochłonęłam.
Powieść rozpoczyna się kilka godzin po wydarzeniach opisanych w Rolandzie. Bohater, według wróżby z tarota, ma spotkać trzy postacie: Więźnia, Władczynię Mroku i Śmierć, które pomogą mu w dotarciu do Mrocznej Wieży. Te postacie żyją swoimi sprawami w rzeczywistości dwudziestego wieku, w Nowym Jorku, a dostać się do nich można przez drzwi umiejscowione wprost na plaży. Żeby nie było tak prosto: na Rolanda czyhają niebezpieczeństwa i po jednej, i po drugiej stronie każdego przejścia – na plaży homaropodobne potwory o stalowych szczękach, a w Nowym Jorku nowa i nieznana rzeczywistość pełna narkomanów, działaczy murzyńskich, złodziei i morderców, czyli niespodzianki „świata, który nie poszedł naprzód”. Konieczność pokonania kolejnego trudnego etapu drogi i dobrania towarzyszy wyzwala w Rolandzie nadludzkie siły, niezbędne ostatniemu rewolwerowcowi w dotarciu do celu.
W Powołaniu trójki mniej jest surrealistycznego klimatu tchnącego z Rolanda, a więcej znanej nam z książek i filmów dwudziestowiecznej brudnej codzienności. Mniej mrocznej atmosfery malowanej słowem, a więcej realizmu, niezbyt pięknego, ale bardzo sugestywnego. Nie czuje się tu dłużyzn, co często zarzuca się Kingowi, a ciekawość czytelnika jest potęgowana z każdymi napotkanymi drzwiami. I nie przeszkadza nawet świadomość, że w tym tomie Roland może przebyć tylko niewielki kawałek drogi, że jest to odcinek dosyć statyczny, jeśli rozpatruje się całość cyklu, ot, plaża, homaropotwory i trzy wstawki pobudzające produkcję adrenaliny (no może dwie, bo przejście Odetty nie było aż tak emocjonujące, w przeciwieństwie do jej późniejszych odjazdów na plaży). I tylko sprawa Jake’a i paradoksu czasowego mnie męczy, bo jeśli Mort nie popchnął go pod koła samochodu i Jake nie umarł to dlaczego Roland pamięta go ze swojego czasu? I jak przeszedł długą drogę przed spotkaniem z Walterem, skoro chłopiec tak bardzo mu w niej pomógł? (Już czytam następny tom i wiem, jak King poradził sobie ze sprawą Jake’a.)
Podobno kolejne części mają być ciekawsze, więc, nie tracąc czasu, zaczynam Ziemie jałowe.
(Ocena: 5/6)

14 marca 2012

Mroczna wieża. Roland

Pierwsza część cyklu Mroczna Wieża Stephena Kinga wprowadza nas w świat daleko wybiegający w postapokaliptyczną przyszłość, tchnący beznadzieją egzystencji, próżnymi staraniami ocalałych ludzi, zatartymi wspomnieniami cywilizacji, która przeminęła. Pomysł na fabułę zrodził się u Kinga pod wpływem wiersza Roberta Browninga (Autor pisze o tym w posłowiu) Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął, który dobrze, acz tajemniczo wprowadza czytelnika w klimat cyklu – warto ten wiersz przeczytać przed Rolandem.
Bohaterem jest rewolwerowiec Roland, ostatni przedstawiciel dumnego klanu, spadkobierca ideałów wyższych warstw społecznych, prowadzący misję, której celem jest dotarcie do Mrocznej Wieży i pokonanie pilnującej ją Bestii, by dowiedzieć się, czym jest czas i jak kształtować przestrzeń.
Wędrówka Rolanda przez pustynne pustkowia i dziewicze góry nasuwa skojarzenia z innymi powieściami o zniszczonych cywilizacjach bądź innych planetach. Pierwsza na myśl przyszła mi postapokaliptyczna powieść Cormaca McCarthy’ego, gdzie wprawdzie nie ma piaszczystej pustyni, ale jest pustkowie pozbawionej cywilizowanych mieszkańców Ameryki – tak jak bohater Drogi, Roland musi czujnie przechodzić przez miasteczka i uważać na spotkanych ludzi. Drugim skojarzeniem są powieści drogi, których akcja toczy się na obcych planetach, a bohaterowie stykają się z innymi formami życia (Hyperion Simmonsa czy Pan Lodowego Ogrodu Grzędowicza) – tu bohater musi sobie radzić z nieznanymi zagrożeniami ze strony mutantów czy demonów. Podążając za mężczyzną w czarnej szacie czarnoksiężnika, Roland pokonuje pustynię i góry, przechodzi tunelami metra pozostałymi po upadłej cywilizacji, zamieszkałymi przez mutantów, by, poświęcając życie towarzysza, dotrzeć do kolejnych wskazówek w drodze ku Mrocznej Wieży.
Jako całość Roland zasługuje na mocną czwórkę, ale jako początek cyklu, gdzie dopiero zawiązuje się akcja, obiecuje nam coś więcej, przyznam, że w sposób intrygujący i żądający zaspokojenia ciekawości – dostaje więc awansem 4,5. I z niecierpliwością czekam na następne tomy.
(Ocena: 4,5/6)

4 lutego 2012

Wielki marsz

„Najdoskonalszą formą gry będzie taki show, w którym przegrywający zostanie zabity.” (s. 58) – to motto jednego z rozdziałów Wielkiego marszu (CIA-Books – Svaro, 1992) Stephena Kinga i jednocześnie streszczenie motywu wiodącego.
Grupa stu chłopców wyrusza w śmiertelną drogę, po której muszą maszerować w tempie co najmniej 4 mil na godzinę, do utraty sił. Nagroda jest dla zwycięzcy, a zwycięzca może być tylko jeden, pozostali są eliminowani przy pomocy broni palnej. Zaraz po rozpoczęciu marszu chłopcy unikają poznawania się, jednak wspólna nieprzerwana wędrówka i jej trudy mimowolnie zbliżają ich do siebie. Chociaż pomaganie innym jest działaniem przeciwko sobie, zdarzają się odruchy dobrego serca, podanie ręki, podtrzymanie na duchu, oddanie części prowiantu. Coraz trudniej wyobrazić sobie odejście tych, którzy idą najbliżej, z którymi dobrze się rozmawia. Wbrew własnemu interesowi, dyktowanemu przez rozsądek, więź została zaciągnięta. Początkowo chłopcy przeżywają każdą śmierć, analizują jej dramatyzm, ale z czasem obojętnieją ze zmęczenia, omijają tylko leżące zwłoki, niekiedy zauważają drobne szczegóły przy zabitym, medalik w dłoni, stłuczone okulary, opuszczone spodnie, otwarte niewidzące oczy. „To właśnie tak wygląda [...], głuchnie się, ślepnie i zostaje tylko droga. Droga fascynuje, przyciąga, zasłania świat. Idzie się po niej jak po linie prowadzącej do bezdennej otchłani.” (s. 87)
Co skłoniło tych szesnasto-, siedemnastoletnich chłopców do udziału w marszu? Czy pieniądze, nawet duże, są warte śmierci dziewięćdziesięciu dziewięciu towarzyszy bólu, udręki, upokorzenia, krańcowego wyczerpania? Dlaczego dopiero po kilkunastu godzinach pojawia się refleksja: „Jak to się stało, że w to wdepnąłem? [...] Czemu nie zostałem w domu?” (s. 86) Jakie są ich motywy? Czy to tylko niechęć do życia, przywoływanie śmierci, poczucie odrzucenia przez najbliższych skłoniły ich do tej skomplikowanej formy popełnienia samobójstwa?
Czym jest wielki marsz? Może hołdem złożonym tym wszystkim, którzy w czasie wielu wojen musieli maszerować setki kilometrów, pilnowani i zabijani przez wrogich żołnierzy, padający z wyczerpania, głodu, chłodu i nienawiści.
King nie jest pisarzem piszącym pięknie, ale umie wstrząsnąć czytelnikiem, pobudzić do myślenia, nie pozwala przejść obojętnie. Każe spojrzeć na człowieka w całej jego gamie dobra, zła i odcieni pośrednich, pokazuje okrucieństwo i bezsensoną śmierć na tle przyjaźni, współczucia, braterstwa i litości, pokazuje siłę i słabość jednocześnie tkwiące w ludziach. Pokazuje człowieczeństwo w godzinie próby.
(Ocena: 5/6)