Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eksplorując nieznane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eksplorując nieznane. Pokaż wszystkie posty

15 grudnia 2013

Archeologia kosmiczna

Jacek Dukaj
Córka łupieżcy
Wydawnictwo Literackie, 2009

Dawno temu, w latach młodzieńczych, na skutek zaczytywania się w książkach między innymi Kosidowskiego, bardzo chciałam zostać archeologiem. Oczywiście wyobrażenia o archeologii miałam wówczas idealistyczne, mało związane ze żmudnym grzebaniem w ziemi, odkurzaniem pędzelkiem drobnych elementów i mozołem badań każdej skorupy. Na plan pierwszy wysuwało się, jak to zwykle bywa, odkrywanie czegoś wielkiego, jakieś spektakularne znalezisko, które byłoby powodem do chwały u potomnych. 
Kształtowane na dziewiętnastowiecznej, przygodowej archeologii wyobrażenia nijak się mają nie tylko do współczesnych realiów, ale także do odkrywania artefaktów obcych cywilizacji, zwłaszcza w powieściach Dukaja. Zbiorowiskiem takich artefaktów, odzwierciedleniem wszystkiego, co kiedykolwiek zbudowano, jest w Córce łupieżcy Miasto – twór przedziwny, który można w krótkim czasie obejść wokół, ale na dokładne poznanie potrzeba wielu lat licznych badaczy. Bowiem Miasto jest obrazem nieskończonego wszechświata, rozciągniętym w kwartałach ruin nieznanych cywilizacji, które dzielą tysiące kilometrów „zwichrowanej topologii” (s. 107).
Osiemnastoletnia Zuzanna Klajn w ramach urodzinowego prezentu od nieżyjącego ojca otrzymuje klejnot będący kluczem do Miasta. Złakniona informacji o ojcu, tropi jego ślady, usiłując poznać przyczynę śmierci i związek z Miastem. Natyka się na spisek korporacyjny, sięgający mackami na wszystkie strony, ucieka przed ludźmi żądnymi władzy, wymyka się oskarżeniom, błąka po wymarłych dzielnicach zrujnowanego skupiska wszelkich istniejących we wszechświatach miejsc, budowanych przez różne rasy, poznaje odmienne środowiska i zasady rządzące poszczególnymi obszarami, odzwierciedlającymi kolejne cywilizacje, by wreszcie trafić do Wysokiego Zamku i poznać swoją przyszłość.
Dukaj jest autorem wymagającym uwagi i skupienia. Nie da się go czytać na pół gwizdka, trzeba dać jego powieściom czas i trochę wysiłku, dzięki czemu przyjemność będzie większa i na dłużej zostaną w pamięci. Bo Dukaj nie idzie na łatwiznę, nie głaszcze czytelnika, ale każe mu myśleć i próbować rozumieć; wszak w zależności od podejścia „to samo dzieło zostawia cię pustym i obojętnym, w poczuciu banału, kiczu i sztuczności, i to samo – potrafi wstrząsnąć aż do granic obsesji, zafascynować i zawładnąć, jeśli tylko podarujesz mu szansę prawdy, nawet najmniejszą” (s. 43-44). W zalewie płytkich i mało znaczących powieści wyróżnia się spójną koncepcją, ciekawą fabułą, przedstawieniem świata złożonego, wymyślonego, ale równie skomplikowanego jak świat realny, w każdym aspekcie możliwego kiedyś w przyszłości. Przyszłość zderza się tu zresztą ze znaną nam teraźniejszością. Akcja osadzona jest gdzieś w połowie XXI wieku, żyją jeszcze ludzie będący naszymi równolatkami, a ich przestarzała już percepcja rzeczywistości zderza się z futurystyczną wizją przyszłych zaawansowanych technologii – tradycyjnie obecny jest konflikt starego z nowym, nierozumienie młodych itp. Zmieniają się nie tylko technologie, tworzą się inne wartości – ocena działań zależy od punktu odniesienia, „kultura się infantylizuje” (s. 102), zdobycze cywilizacji dostępne są coraz szerszym warstwom społeczeństwa, a ich używanie tak oczywiste, jak dawniej prostych narzędzi.
Podobają mi się, tradycyjnie już, nawiązania do licznych dzieł światowej literatury i filmu. Czuje się obecność nie tylko filarów fantastyki: Dicka, Herberta, Tolkiena, ale i innych autorów, jak Du Maurier czy Chandler, oraz postaci osadzonych już głęboko w kulturze popularnej z Indianą Jonesem czy Philipem Marlowe’em na czele. Również obecność nieznanych technologii, nowatorskie nazewnictwo, trafne neologizmy, zabawa słowem – to wszystko przyciąga do prozy Dukaja, dając satysfakcję z poznawania kolejnych bardzo dobrych powieści.
(Ocena: 5/6)

27 października 2013

Amber

Roger Zelazny
Dziewięciu książąt Amberu 
(Nine Princes in Amber)
tłum. Blanka Kuczborska
Iskry, 1989

Amber to świat prawdziwy, inne, liczne światy to jego Cienie. Synowie Oberona, książęta Amberu, mogą przemieszczać się między cieniami jednocześnie je tworząc. Korzystają z tej umiejętności dla każdego celu, i tego bardziej, i tego mniej szlachetnego: by się ukryć, przeczekać niełaskę, schować przed nasłanymi mordercami, przygotować kolejną ofensywę, jak również, by schować to, co nie powinno być znalezione przez braci – konkurentów do opuszczonego tronu. Bo tron jest pusty – Oberon zniknął, nikt nie wie gdzie. A pusty tron to pokusa dla synów władcy, przynajmniej kilku z dziewięciu pozostałych przy życiu.
Głównymi pretendentami do korony są Corwin i Eryk, najsilniejsi i najbardziej charyzmatyczni. Chwilową przewagę zdobył Eryk, który skazał brata na niepamięć i wielowiekową poniewierkę na Ziemi, jaką znamy. Corwin budzi się w szpitalu, nie pamięta kim jest ani jak się tam znalazł, ale podejmuje grę, śmiało i bez wahania. Po trochu zaczyna sobie przypominać, skąd pochodzi i ile znaczy, i planować odzyskanie swojego miejsca w ukochanym Amberze. Potem jest klasycznie: szukanie sprzymierzeńców, kompletowanie wojska, zdobywanie broni – i przedwczesny atak, bez dostatecznego rozpoznania, bez planu awaryjnego, odważny i szaleńczy, z nikłą szansą na powodzenie. Już chociażby za tę niefrasobliwość w planowaniu i za setki tysięcy zabitych spotyka go zasłużona kara.
Bohaterami są głównie książęta, silni ponad miarę i odważni aż do głupoty, twardzi dla siebie i innych, nieobliczalni, okrutni i bezlitośni, wyćwiczeni w szermierce i różnych sposobach zabijania, o nadnaturalnych zdolnościach i umiejętności komunikowania się mentalnie, a także przemieszczania za pomocą Atutów, specjalnie dla nich sporządzonych kart. Za nic mają dobro poddanych, najważniejsza jest władza i Amber, bo swój świat kochają nad życie, oczywiście najlepiej pod własnymi rządami. Taki jest Corwin, który jako narrator opowiada swoje dzieje, i taki zdaje się być Eryk. Pozostali bracia i siostry grają role pomocnicze, opowiadając się za jednym lub drugim liderem.
Klasyka fantasy, którą trzeba poznać, chociaż niekoniecznie będzie się do niej wracać. Napisana bardzo oszczędnym, wręcz suchym stylem, opisuje walkę o tron, jej kolejne odsłony i kolejne ofiary. Zelazny beznamiętnie, obojętnie nawet relacjonuje drogę Corwina do wytyczonego celu, niewieloma słowami kreśląc światy Amberu i Cieni, chociaż potrafi ładnie odmalować elementy przyrody i czasem każe swojemu bohaterowi zachwycać się naturą. Tylko gdy wkłada w usta Corwina jakieś wyjaśnienia, motywy nim kierujące, tok rozumowania konieczny do podjęcia decyzji, decyduje się na dokładniejsze opisy, popadając w przydługie dywagacje. Początkowo trochę mi przeszkadzała ta suchość relacji, jakby z raportu, który nie może zawierać zbyt wielu słów – pewnie już się przyzwyczaiłam do współczesnych powieści, najczęściej zawierających ich zdecydowanie za dużo. Mimo tych drobnych niedoskonałości, akcja toczy się wartko, od razu wrzucając czytelnika w sam środek tajemnicy, zaciekawiając i trzymając w napięciu, a dzięki ledwie zarysowanym konturom światów pozwalając wyobraźni tworzyć własne wizje, co trzeba uznać za zaletę raczej niż wadę.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

[Ostrzeżenie: opisy kolejnych tomów cyklu mogą zawierać spojlery!]

Karabiny Avalonu (Guns of Avalon)
tłum. Piotr W. Cholewa
Iskry, 1989
Corwin po ucieczce z więzienia zbiera siły, by ponownie spróbować odzyskać dziedzictwo po ojcu. W tym celu musi zebrać armię i wyposażyć ją w jedyną broń palną, która działa w Amberze, a której sekret odkrył wiele lat wcześniej. Komponenty do tej broni znajdują się w Avalonie, stworzonym niegdyś przez niego Cieniu. Po drodze musi się zmagać z produktami własnej klątwy, rzuconej w chwili gniewu i nienawiści, bez refleksji o konsekwencjach dla jego ukochanej krainy. Z właściwym wyczuciem dramatyzmu przybywa do Amberu w chwili walki z dziećmi Chaosu.
(Ocena: 4,5/6)

Znak Jednorożca (Sign of the Unicorn)
tłum. Piotr W. Cholewa
Iskry, 1995
Trzeci tom cyklu jest bardziej statyczny niż poprzednie. Zawiera głównie wyjaśnienia wcześniejszych wydarzeń, opowiadane przez osoby, które miały na nie wpływ. Corwin ma okazję trochę więcej sobie przypomnieć i lepiej zrozumieć układ sił, jaki się wytworzył, gdy go nie było w Amberze. Przepychanki między rodzeństwem, triumwiraty, chwilowe koalicje, polityka i strategia, przewaga jednych nad innymi – wszystko to obrazuje stosunki w rodzie Oberona. Pojawia się też Jednorożec, zwiewny duch opiekuńczy rodziny, czuwający nad tymi, którym władza należy się z nadania ojca.
(Ocena: 4/6)

Ręka Oberona (The Hand of Oberon)
tłum. Piotr W. Cholewa
Iskry, 1993
Czwarty tom Amberu nie zaskakuje. W dalszym ciągu na pierwszym planie są spiski i knowania, kolejno zawiązywane porozumienia i zmieniające się koalicje. Coraz większe znaczenie ma Klejnot, a centrum walki o władzę przemieszcza się ku nowo odkrywanym Wzorcom. Niebagatelną rolę odegra w walce tytułowa ręka Oberona, w kluczowym momencie pomagając tym dobrym i uniemożliwiając złym zapanowanie nad światem.
(Ocena: 4/6)

19 października 2013

Opowiadania Wiktora Żwikiewicza

Wiktor Żwikiewicz (ur. 19 marca 1950 w Bydgoszczy), polski pisarz science fiction, autor powieści i licznych opowiadań, publikowanych w czasopismach i antologiach. „Jest autorem ilustracji i okładek do swoich książek. Jego utwory to często eksperymenty myślowe, dotyczące zachowania człowieka w ekstremalnych sytuacjach i stawiające pytania ontologiczne. Ich przesłanie jest zwykle wieloznaczne.” (z Wikipedii)
W opowiadaniach Żwikiewicz maluje scenariusze przyszłości, możliwości zdarzeń, drogi rozwoju ludzkości jutra, rozdroża i manowce, na jakie zbaczać będzie myśl i działanie homo sapiens, pułapki dalekich szlaków, pustkę kosmosu i samotność jego eksploratorów, od czasu do czasu trafiających na ślady innych, obcych, tak różnych od nas istot. Jest tu również hipotetyczna przyszłość Ziemi, wyprorokowany koniec cywilizacji, jutro, którego nie będzie, które zniszczy nawet te nieznane jeszcze, głęboko ukryte dobra i myśli, Atlantydę, przyszłą i przeszłą zarazem, wciąż żyjącą może nie tylko w wyobraźni.
Niezbyt długie, treściwe utwory przenoszą nas na planety bogate, kompletne i spójne, ukazując inne życie w innym świecie, już obcym, chociaż znajomym przez piętno odciśnięte przez człowieka. Skondensowane wizje wydarzeń odmalowane dobrze dobranymi słowami pozwolą nam poznać możliwe scenariusze przyszłości, które wylęgły się w wyobraźni autora.

● ● ●

Maszyna
Obca planeta, piasek pustyni i tajemnicze tunele jako pozostałość po dawnej cywilizacji, wymarłej przed zaistnieniem homo sapiens na Ziemi. Niewielu wraca z tuneli, a i Astud do nich nie wchodzi, ograniczając się do prowadzenia wciąż nowych badaczy przez pustynię. Przewodnik skrywa jednak tajemnicę, której nie wyjawi nikomu.
Żwikiewicz podkreśla pozorne uniezależnienie człowieka od praw natury, omamienie tym, czym zdaje się być cywilizacja, ułudę bezpieczeństwa i stałości istnienia: „Nastąpiło tylko przewartościowanie kategorii ewolucyjnego ostracyzmu – z biologicznych na psychiczne, gdyż człowiek – gdziekolwiek by nie był – pozostanie zawsze niewolnikiem obsesji lasów, rzek, pni opleśniałych w mule bagien, nie uwolni się od tundry, dżungli i buszu i nie zdoła uciec przed pamięcią rybich oczu w koralowym atolu czy u brzegów nadgryzionych golfstromem wulkanicznych wysp. Ten ludzki geocentryzm w erze kosmicznej ekspansji jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem człowieka, ograniczającym zasięg jego penetracji we wszechświecie, gdyż nie pozwala odejść tak daleko, żeby nie można było wrócić.” (KL 251-255)
(Ocena: 5/6)
„pamiętać wstecz i w przód” (KL 120-121)
„W trybach kosmosu istnieją rzeczy gorsze niż śmierć.” (KL 234)
„– Jak to czasami dobrze mieć ograniczone zmysły – powiedział. – Nie widzieć nadfioletu, nie słyszeć fal radiowych, być ślepym i głuchym. Inaczej byśmy wszyscy dawno zwariowali.” (KL 441-442)
„...pchamy się w kosmos, brudnymi paluchami babrając się w kulturach wymarłych cywilizacji.” (KL 456)

Happening w gaju oliwnym
Jakaś ekspedycja, jakaś mądrość obcych zapisana w Ziarnie, z którym Archai toczy egzystencjalno-filozoficzne dysputy. Do tego otoczenie pełne tajemniczych bagien, wijących się tworów, splątanych niczym dżungla korzeni, mgieł wzmagających nastrój. Trafia się czasem taki wytwór wyobraźni autora, tak fantastyczna wizja, że trudno ogarnąć obcy świat, trudno pojąć nie tylko tok myślenia, ale nawet postacie mieszkańców, tak dalece obcych wizji homo sapiens, tak nieogarnionych. Wtedy przed czytelnikiem stoi ciężkie zadanie zrozumienia nie tylko tego, co autor miał na myśli, ale nawet tego, co chciał słowami wprost odmalować, jakie obrazy dalekiego życia kreśli, jakie idee kosmiczne przedstawia, „wyżymając mózgi, wymyślając formy organizacji materii” (KL 345). Wtedy, cytując jednego z bohaterów opowiadania, można tylko powiedzieć: „Nie rozumiem, o czym mówisz” (KL 156).
(Ocena: 3/6)

Zerwane ogniwo
Historia eksperymentu sięga II wojny światowej. Jednak nie wystarczy dać potomkowi pamięć i wiedzę warunkującą myśli i odruchy, potrzeba czegoś więcej do osiągnięcia pełni człowieczeństwa. Trudno ustrzec się przed błędem wymyślając „precyzyjny mechanizm wiecznej dziedziczności wiedzy” (KL 276). Ryzyko przejawia się w szeroko zakrojonych planach skutkujących totalną kontrolą, oczywiście dla dobra ludzkości. Poszukiwanie tożsamości i odrębności powinno być kluczową sprawą każdego człowieka: 
„– Każdy uczy się od swoich nauczycieli.
– Ale myśleć powinien sam.” (KL 26-27).
(Ocena: 4/6)

Marzenie
Duch porozumienia zwycięża materię, czas i przestrzeń. W postaci małego, zabiedzonego chłopca przybywa do Miasta, spotyka ludzi, nawiązuje specyficzny kontakt, odchodzi. Z Ziemi na Marsa.
(Ocena: 4/6)

Kłamstwo
Samotność na odległej planecie, niemożność powrotu do domu, wyobraźnia, która pozwala wspominać przeszłe dzieciństwo i tworzyć towarzyszkę życia. I dać nadzieję na owocne jutro, na przedłużenie gatunku.
(Ocena: 4/6)

Podpalacze nieba
Człowiek ułatwia sobie życie, tworzy coraz bardziej skomplikowane maszyny, coraz lepiej liczące, bardziej samodzielne i niezależne od stwórców, aż tak bardzo, że wymykają się spod kontroli, a nawet same tę kontrolę pragną sprawować. Rolą człowieka będzie wtedy przechytrzyć sztuczny mózg, pokonać go białkową inteligencją i przeżyć, unieszkodliwiając nieoczekiwanego przeciwnika.
(Ocena: 4/6)

Zwierciadło nieba
Nowa, kusząca planeta do zbadania, nieznane niebezpieczeństwa. Pierwszy krok, zejście na powierzchnię, przynosi powolne konanie, miażdżenie w uścisku grawitacji, niemożność poruszenia się. Pozostaje jeszcze rozmowa, wspominanie innych trudnych chwil, z których udało się wyjść, nadzieja, że dotrze ratunek, że ostatni członek załogi, pozostały w statku, zauważy i przyjdzie z pomocą. I wyczuwana obecność mieszkańców, innych, rozumnych istot.
(Ocena: 4/6)
„...podobno wszystko, co tworzy człowiek, nawet w skali kosmosu, nosi piętno jego ręki, właściwie – jego kultury, z ambicjami, moralnością, przesądami i całą resztą.” (KL 140-142)

Sindbad na RQM 57
Tym razem wyobraźnia autora przenosi nas w przyszłość ziemską. Świat po wojnie, postapokaliptyczna pustka, gdzieniegdzie tylko małe skupiska ludzi. I droga, długa wstęga autostrady, wędrówka do nieznanego celu, do odkrycia i beznadziei, prowadząca Sindbada Żeglarza do domu w oceanie. Do Silentium Universum.
(Ocena: 4/6)
„Szwankujące genetyczne perpetuum mobile. Takich jak on znałem tysiące w każdym zakątku ziemskiego śmietnika. Odcięci od świata tępieją z roku na rok, warząc się we własnym sosie obrastają w ślimaczą skorupkę, która – w miarę przemiany pokoleń – gwarantuje im mentalność niewzruszenie tępej, chłopskiej filozofii milczenia.” (KL 359-361)
„Jakie to potworne uczucie, kiedy zostałeś zupełnie sam. Przy sterach wymarłego okrętu. Sam, gdy dziób drąży mrok, trzeszczą pokłady i poszycie burt, a po falach nadbiega kolejny szkwał.” (KL 1100-1101)

Instar omnium (ze zbioru Instar omnium, Stało się jutro, t.17)
Student piątego roku wyrusza na swój pierwszy samodzielny zwiad. Na planecie, którą ma zbadać, spotyka innego studenta, z którym się zaprzyjaźnia – wspólnie lekceważą obowiązki badaczy i nonszalancko traktują podstawowe zalecenia zwiadowcze. W sielankowym otoczeniu obiecującej planety zwykły wydawałoby się kontakt z innym człowiekiem prowadzi do nieoczekiwanych rezultatów.

● ● ●

Wszystkie opowiadania mogłam przeczytać dzięki udostępnieniu ich na stronie http://www.fantastykapolska.pl. Pierwotnie były publikowane w różnych źródłach:

Stało się jutro, t. 8
Podpalacze nieba
            Zerwane ogniwo
Marzenie
Kłamstwo
Podpalacze nieba

Stało się jutro, t. 10
Happening w gaju oliwnym
            Maszyna
            Happening w oliwnym gaju

Stało się jutro, t. 13
Sindbad na RQM 57
            Zwierciadło nieba
            Wołanie na Mlecznej Drodze [brak]
            Sindbad na RQM 57

27 czerwca 2013

Helikonia w trzech odsłonach

Brian Aldiss
Wiosna Helikonii (Helliconia Spring)
Lato Helikonii (Helliconia Summer)
Zima Helikonii (Helliconia Winter)
tłum. Marek Marszał (t. 1-2) i Tomasz Wyżyński (t. 3)
Iskry, 1989-1992

Helikonia – planeta pełna życia, zamieszkała przez ludzi, półludzi i ancipitów, żyjących pośród licznych odmian roślin i zwierząt. Początkowo przykryta śniegiem i lodem, zimna i, zda się, niegościnna, budzi się do życia wraz z nadejściem wiosny. Ocieplenie stopniowo zmienia wszystko wokół. Zima trwała wiele pokoleń, obecni mieszkańcy nie znają innej pory roku. W tym czasie rasa ludzi zdegenerowała się, zeszła prawie do poziomu drapieżnych zwierząt, zrównała się niemal z fagorami, tracąc elity intelektualne i kapłanów, którzy niegdyś badali mechanizmy rządzące światem. Jak w pierwszych ziemskich cywilizacjach, klasztory były ostoją wiedzy i nauki, potem dopiero przeistaczając się w centrum zabobonu i ciemnoty.
Nadchodząca wiosna budzi do życia nie tylko przyrodę, ale i pobudza do myślenia i działania ludzi. Są tacy, którzy zaczynają się zastanawiać, dostrzegają zależności, łączą fakty i wyciągają wnioski. Najpierw poznajemy Juliego, który po stracie ojca, jeszcze w porze zimowej, trafia do miasta. Zauroczony nowym i nieznanym postanawia zostać kapłanem, bo tylko religia oparta na wierze w Akhę może przynieść mu lepsze, stabilniejsze życie. Szybko jednak odkrywa, że nie jest to profesja dla niego. Udana ucieczka wyprowadza go na drugą stronę gór, gdzie po latach wędrówek osiada w Embruddocku, nazwanym potem Oldorando. Tu zaczyna się historia jego rodu, obfitująca w waśnie, przepychanki polityczne, walki stronnictw i przejęcia władzy. Aż przychodzi wiosna, świat się zmienia i wszystko staje się nowe i inne. Potem nastaje lato, trwające znów kilka wieków, wysysające siły z fagorów, a wynoszące na plan pierwszy ludzi. Przyroda rozkwita, wkraczając na coraz dalsze tereny, żywiąc i dając bodziec do nowych walk o terytoria, królestwa, zasoby. Fagory i ludzie jednak wiedzą, że po latach gorących nadejdzie znowu zima i ponownie zmieni się układ sił, zataczając krąg i powtarzając znaną już historię.
Helikonia jest sceną teatru obserwowanego przez ziemską stację badawczą Awernus. Naukowcy rejestrują i analizują zmiany klimatyczne i zachowania mieszkańców, przekazując dane na daleką ojczystą planetę. Stacjonują na sztucznym satelicie, na orbicie Helikonii, widoczni i uważani za ciało naturalne. Badania prowadzą od setek lat, znają siły i słabości ludzi i fagorów, rozpoznają też mechanizmy społeczne i cechy poszczególnych ras, ich pragnienia, dążenia, wady i zalety. Są zobowiązani nie ingerować w rozwój badanej planety, ale poczucie izolacji i zamknięcie w stosunkowo niewielkiej społeczności budzi w wielu z nich pragnienie zakosztowania prawdziwego życia, odetchnięcia powietrzem planety, mimo że każdy oddech może być przyczyną śmierci – na Helikonii panuje wirus, na który nie są odporni, który zmienia nawet żyjących tam ludzi, dostosowując populację mieszkańców do zmian klimatycznych. Mieszkańcy Awernusa, jak i dalekiej Ziemi także stale ewoluują, zmieniając warunki, w jakich żyć będą przyszłe pokolenia.
Ostatnio mam szczęście trafiać na fantastykę o obcych, bardzo zróżnicowanych cywilizacjach, z wieloma rasami współistniejącymi obok siebie, pokojowo bądź na stopie wojennej. I zawsze przedstawiciele co najmniej jednej z ras muszą dostać od autora imiona niewymawialne i niemożliwe do zapamiętania. Pomijając tę drobną niedogodność jest w trylogii o Helikonii to, co w dobrej SF być powinno: obcy świat, odmienni mieszkańcy, konflikt międzyrasowy, walka, zemsta i miłość. Zdarzają się niestety zbyt szczegółowe opisy, nużące i niewnoszące nic istotnego, jak i powtórzenia podstawowych informacji w każdym z tomów, fabuła też nie jest przesadnie porywająca, ale Aldiss spokojnie i dokładnie opisuje świat, we wszystkich jego aspektach, stopniowo wciągając czytelnika w odmienne warunki. Z konieczności poznajemy tylko ważniejsze wydarzenia – o tym, co działo się w międzyczasie dowiadujemy się niewiele i bardzo fragmentarycznie: gdy już poznaliśmy Juliego i zdążyliśmy go polubić, nagle i nieoczekiwanie przenosimy się kilka pokoleń naprzód, by zacząć poznawać jego praprawnuków i zetknąć się z odmiennymi problemami życia. W tomie drugim natomiast znajdujemy się kilkaset lat później, w środku lata, w zupełnie odmiennych warunkach klimatycznych, politycznych i religijnych, by wraz z ostatnią częścią zacząć powracać najpierw do jesiennej Helikonii, a wreszcie do mroźnej krainy fagorów. Bohaterowie są chwilami irytujący, ale można złożyć to karb obcej rasy, nieznanej nam na Ziemi. Podoba mi się natomiast, że Aldiss nie ratuje swoich bohaterów na siłę, pozwala im ginąć, nawet w głupi i bezsensowny sposób, bez pożytku i głębokiego sensu. To takie zwykłe i normalne, inne niż przeważnie spotyka się w powieściach i filmach.
Dużo uwagi poświęca Aldiss sprawom wiary, obsesyjnie nawracając do mechanizmów jej powstawania, wyznawania i tępienia. Na każdy interesujący go etap rozwoju religii ma jednak sensowne wyjaśnienia, przybliżające potrzeby ludzi w tym zakresie, zarówno ze strony wierzących, jak i kierujących się rozumem. W każdej części dominuje inne bóstwo, a zdarza się, że bojownik początkowo zwalczający religię staje się potem przedmiotem kultu i zostaje postawiony na ołtarzach, by ostatecznie upaść i ulec zapomnieniu z chwilą pojawienia się nowego boga, mającego silniejszych wyznawców. Tak powstają kolejne jedyne prawdziwe bóstwa, by móc sprawować rządy przy użyciu bojaźni przed nieistniejącym.
(Ocena: t. 1 – 5/6, t. 2 i 3 – 4/6)

● ● ●

Wiosna Helikonii
„Wiara to nie spokój ducha, lecz katusze; jedynie Wielka Wojna niesie pokój.” (s. 45)
„«To nie dobro i bogobojność skłaniają człowieka do służenia Akhce. Częściej grzech, taki jak twój». Z tego wynikało, że wśród kapłanów są liczni mordercy i zbrodniarze – niewiele lepsi niż więźniowie. A jednak postawiono ich nad więźniami. Dano im władzę.” (s. 57)
„Świat ciemności toczy coś na podobieństwo choroby: wszyscy u władzy obawiali się rewolucji. Choroba lęgła się w mroku i była źródłem niezliczonych drobnych przepisów, rządzących życiem Pannowalu.” (s. 58)
„Pogłoski są wzrokiem ślepca.” (s. 59)
„Żyjemy pośród najróżniejszych ciemności. Mamy je przenikać czy ich unikać?” (s. 107)

Lato Helikonii
„Dopóki żyjemy, nikt z nas nie zna dnia ani godziny swojej niespodziewanej podróży.” (s. 81)
„Religia to społeczna siła wiązania, która może jednoczyć ludzi w porze skrajnego zimna lub, tak jak dzisiaj, skrajnego gorąca. Jako społeczna siła wiązania, jako rodzaj więzi ma swoją wartość, zapewniając ludziom duchowe przetrwanie w narodowych bądź plemiennych ciałach. Czego religii nie wolno czynić, to rządzić naszym indywidualnym ciałem i duchem. Jeśli zbyt wiele z siebie poświęcimy religii, to stajemy się jej niewolnikami.” (s. 143)
„Bogowie są potrzebni ludziom na pewnych etapach rozwoju... to znaczy, kiedy jesteśmy dziećmi, każdemu z nas jest potrzebny kochający, surowy i sprawiedliwy ojciec, kierujący naszymi krokami na drodze do dojrzałości. Dojrzałość zdaje się wymagać podobnego wizerunku ojca w zwielokrotnionej skali, aby mocniej trzymał ją w ryzach. Ten wizerunek nosi imię Boga. Natomiast gdy jakaś część rasy ludzkiej osiągnie duchową dojrzałość, gdy potrafi kierować swym własnym postępowaniem, wtedy znika potrzeba bogów – tak jak i nam staje się niepotrzebny czuwający nad nami ojciec, kiedy już jesteśmy dorośli i zdolni sami troszczyć się o siebie.” (s. 165-166)
„Ludzie nienawidzą rzeczy, których nie rozumieją. Jeden szaleniec może zmienić świat.” (s. 197)
„Najsłabsi mają najsilniejszą potrzebę religii.” (s. 209)
„Prawdziwa wiara jest sprawą prywatną; kiedy wierni zbiorą się do kupy, wystawiają swoim bogom szopki.” (s. 326)

26 maja 2013

Zemsta wśród gwiazd

Alfred Bester
Gwiazdy moim przeznaczeniem (Stars My Destination)
tłum. Andrzej Sawicki
Solaris, 2006

Czasem bardzo długo czekamy na książkę wrzuconą do szufladki „przeczytać koniecznie”. Często takie książki przynoszą jedynie rozczarowanie. Ale od czasu do czasu zdarza się perełka, która wynagradza najdłuższe oczekiwanie i wprawia w zachwyt. Wtedy wiemy, że trafiliśmy na Gwiazdy moim przeznaczeniem.
W niedalekiej przyszłości człowiek nauczy się przemieszczać w przestrzeni ziemskiej za pomocą teleportowania – wystarczy do tego znajomość koordynatów skoku. Zdobędzie też dalekie planety i rozprzestrzeni się w kosmosie tworząc kolonie i eksploatując złoża bogactw naturalnych. Coraz lepiej zagospodarowany świat nie zmieni jednak ludzkiej natury, która pozostanie podatna na poczucie wielkości, urazę, miłość czy nienawiść, odwieczne motory człowieczego postępowania. Ulegnie im również bohater Bestera, Foyle, którego pozostawiono we wraku dryfującym w przestrzeni, odmawiając elementarnej pomocy mimo wezwań SOS, Foyle, któremu pragnienie zemsty przywróci wolę życia i działania. Zemsta w świecie przyszłości smakuje mi zdecydowanie bardziej niż prosty i przewidywalny odwet dumasowskiego hrabiego.
Foyle nie jest gigantem zalet umysłu, nie potrafi obmyślić tak misternej intrygi jak hrabia Monte Christo, z którym się początkowo kojarzy, ale pragnienie zemsty jest w nim dostatecznie silne, żeby pokonać wszelkie trudności. Zbyt prostacki, że zdobyć się jakieś finezyjne metody, początkowo preferuje rozwiązania siłowe, przy użyciu materiałów wybuchowych, potem jednak spotyka na swej drodze kobietę, która pokazuje mu, ile może zyskać stosując bardziej subtelne metody, oparte na wiedzy i inteligencji. Foyle poddaje się treningowi i operacjom wszczepienia wspomagających funkcje organizmu implantów (pomysł wszczepek wykorzystany był też w Czarnych oceanach Dukaja i, bodajże, w Zamieci Stephensona), dzięki czemu staje się sprytniejszy, wymyka się siłom specjalnym, przypuszczając atak tam, gdzie się go nie spodziewają, krąży i umyka, dowiadując się, kto jest odpowiedzialny za jego cierpienie, zacieśniając pętlę wokół domniemanego sprawcy. Postać głównego bohatera jest dobrze przemyślana, a jego brawurowe akcje prowadzone są konsekwentnie i spójnie, bez zgrzytów przechodząc od jednej sceny do kolejnej.
Powieść, wydana w 1956, zaliczana jest do klasyki fantastyki. W chwili pojawienia się świeża i odkrywcza, nie jest już dzisiaj może czymś wyjątkowym, jednak ciągle jeszcze potrafi przyprawić czytelnika o emocje i przyspieszone bicie serca. Bardzo szybka akcja, nagłe jej zwroty, wzmacniane przez skoki teleportacji i przyspieszenie możliwości poruszania się organizmu (pomysł ładnie wykorzystany przez Grzędowicza w Panu Lodowego Ogrodu), jest dość wymyślna i efektowna, żeby trzymać uwagę czytelnika w napięciu do ostatnich stron. Jest w tej powieści wiele elementów typowych dla kryminałów i sensacji, okraszonych szczyptą namiętności. Jest też bardzo ciekawy obraz społeczeństwa przyszłości, ponoszącego konsekwencje upowszechnionych umiejętności, które kieruje się jednocześnie konserwatywnymi normami niczym z wiktoriańskiej Anglii, mocno ograniczającymi działalność kobiet do zamkniętych pomieszczeń. Trochę smutna to wizja, że nawet za kilkaset lat trudno nam będzie wyzwolić się z okowów sztywnej tradycji i patriarchalnego konwenansu. Obrazu dopełniają migawki z życia sekt i organizacji podziemnych, z życia dalekich planet, ludzi poddających się bezsensownym obrządkom i skazujących się na wizje narkotyczne. Smutny to świat, w którym o wartości człowieczeństwa musi ludziom przypomnieć twór sztuczny, stworzony do służenia robot. I ciągle aktualna jest przestroga, że nie można uszczęśliwiać ludzi na siłę, nie można dla dobra człowieka odgraniczać jego wolności wyboru, że trzeba odpowiedzialność złożyć w jego własne ręce i pozwolić mu błądzić, aby mogło narodzić się nowe, może lepsze, a na pewno inne, życie (i tu kolejne skojarzenie, tym razem z Końcem wieczności Asimova). Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto chce poznać starą, dobrą fantastykę.
(Ocena: 6/6)