30 października 2011

Kobiece światy

Clarissa Pinkola Estés, Biegnąca z wilkami: Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach (Zysk i S-ka, 2001) – książka o nas, naszych wnętrzach, naszym dojrzewaniu do bycia sobą, walce o własną duszę, o przeciwstawianiu się krzywdzącym zwyczajom i tradycjom. Książka zmieniająca nasze podejście do życia, nastawienie do siebie, ucząca niezgadzania się na to, co zabija nas w nas. Wymagająca uwagi i domagająca się od nas pracy nad budowaniem swego szczęścia, wyzwolenia od narzuconych sprzeczności.
Nie jest to pierwsza książka o tej tematyce, jaką czytałam. Wcześniej miałam okazję zapoznać się z kilkoma tytułami podobnie propagującymi powrót psychiki do stanu naturalnego, wartego zaakceptowania, ułatwiającego życie i przeżycie w otaczającym nas świecie. Jednak ze wszystkich dotąd poznanych publikacji Biegnąca z wilkami jest tą najlepiej napisaną, chociaż nie najłatwiejszą w odbiorze. Szkoda, że nie wpadła mi w ręce 10 lat temu – byłabym dzisiaj kimś innym, rozumiałabym lepiej siebie i świat. Ale i teraz znajomość dzikiej natury kobiecej przyda mi się w życiu – wszak po zimie zawsze przychodzi wiosna, wszystko się odradza i zmienia na lepsze.
Gdzieś prawie w połowie stwierdziłam, że potrzebuję zmiany lektury, bo Biegnąca z wilkami zaczęła mnie przytłaczać. Sięgnęłam po Kaspijskie marzenia Giny Nahai (Książnica, 2008), głównie dlatego, że leżała na samym wierzchu jednego ze stosików do czytania. Myślałam, że lekka powieść będzie dobrym przerywnikiem dla rozważań o kobiecej psychice. Los jednak zadrwił ze mnie okrutnie, bowiem Kaspijskie marzenia opowiadają również o kobietach i to kobietach żyjących w świecie stworzonym dla wygody mężczyzn, tłamszonych i łamanych w codziennym życiu, kobietach, które nie znaczą nic bez „opiekującego” się nimi mężczyzny, traktowanych jak przedmioty i maszynki do rodzenia dzieci, najlepiej chłopców. Taki jest świat Bahar i Yass, matki i córki, żyjących w Iranie u schyłku panowania ostatniego szacha Pahlawiego.
Bahar była pełną radości życia, ale naiwną młodą dziewczyną, gdy spotkała na swej drodze Omida. Wyszła za mąż ufna i pełna nadziei na spełnienie marzeń u boku mężczyzny. Szybko wybito jej z głowy myśli o nauce i pracy, za to kazano siedzieć w domu i rodzić dzieci. Urodziła córkę, co było powodem konsternacji rodziny i niechęci znajomych, córkę, która z czasem okazała się w dodatku ułomna – rzecz to wstydliwa i wymagająca zachowania w tajemnicy, bo stawia poza nawiasem społeczeństwa i nie rokuje dobrze na przyszłość. Bahar musi wybierać pomiędzy dobrem dziecka a wymogami społeczeństwa, które domaga się od niej nieleczenia ułomności – to wewnętrzny przymus sprostania wymaganiom patologicznej kultury prowadzi do finałowej tragedii.
Kaspijskie marzenia są czwartą powieścią Giny Nahai, jaką przeczytałam. Mam wrażenie, że ta opowieść na dłużej zostanie w mojej pamięci, podobnie jak wcześniejszy Pawi krzyk. Treść jest zbyt przejmująca, by o niej szybko zapomnieć i, mimo że kreśli losy, jakich zapewne wiele w krajach Wschodu, nie staje się przez to mniej ważna. Nie jest to tylko opowieść o odmiennej kulturze – to także widziana oczami dziecka codzienność w niekochającej się rodzinie, to problemy dziecka odtrącanego, niemającego oparcia w najbliższych, dziecka, od którego wymaga się rzeczy niemożliwych, rujnujących psychikę i prowadzących do rozpaczy i poczucia beznadziei. Warto przeczytać.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Po takim przerywniku wracam do Biegnącej z wilkami, by poznać psychologiczne podłoże uległości kobiet wychowywanych w kulturach patriarchalnych. Książka jest bardzo ciekawa i pełna fragmentów wartych zachowania w podręcznym notesiku, ale zbyt przytłaczająca swą wymową, by czytać ją szybko, jak powieść – za dużo tu tematów wartych przemyślenia, nie można się tylko prześlizgnąć przez poruszane tu problemy. Polecam wszystkim, którzy potrzebują zmiany w życiu lub chcą lepiej poznać siebie i płeć przeciwną, by żyć pełniej i w większej harmonii z otoczeniem.

23 października 2011

Dzieje upadku rodziny

Buddenbrookowie Tomasza Manna to po ostatnich męczących lekturach wytchnienie i wielka przyjemność czytania. Powieść jest urzekająco klarowna, skondensowana, pozbawiona zbędnych słów, ozdobników i wypełniaczy, napisana przez mistrza dla czytelników potrafiących docenić urok prostoty.
Mann potrafi równie pięknie i zajmująco pisać o radościach i sukcesach, jak o troskach i śmierci, o dojrzewaniu i miłości, życiu ograniczonym konwenansami, stwarza klimat doskonale oddający realia mieszczańskiego bytu w Niemczech dziewiętnastego wieku. W dwóch niezbyt obszernych tomach zawarł stuletnią historię kupieckiej rodziny Buddenbrooków, ukazał ją od lat największego rozkwitu firmy handlowej do czasu upadku wraz z ostatnimi męskimi przedstawicielami rodu. Każde pokolenie, dumne z historii rodziny, stara się pomnażać fortunę podejmując czasem ryzykowne wyzwania, borykając się z różnymi problemami. W oszczędnej, pozornie suchej, a przecież niepozbawionej humoru i tak doskonałej narracji zawarta jest sama istota życia człowieka miejskiego, wrośniętego w tradycję, religię, konwenanse. Mann daje nam kompletny obraz człowieka uwikłanego w „obowiązki”, jakimi są rodzina i społeczeństwo, podporządkowanego środowisku, w jakim przyszło mu żyć. Każdy przedstawiciel rodu scharakteryzowany jest wyraziście, równym pociągnięciem pióra, dzięki czemu czytelnik może zobaczyć to, co najistotniejsze i wyobrazić sobie niedopowiedzianą resztę. Czyż nie tego właśnie oczekujemy po lekturze doskonałej?
Na koniec muszę zwrócić uwagę na jeden aspekt spokojnego, mieszczańskiego życia – w wolnych chwilach kobiety z rodu Buddenbrooków robią na drutach, a to sukienkę, a to „szal, serwetę czy coś podobnego” – ale to niestety wszystkie szczegóły, jakimi raczy nas autor. ;)
(Ocena: 6/6)

17 października 2011

Pod koniec epoki brązu

W ramach poznawania historycznych staroci przeznaczonych dla młodzieży sięgnęłam po Szkarłat wojownika (Nasza Księgarnia, 1988) Rosemary Sutcliff.
Rzecz dzieje się w czasach starożytnych, mniej więcej trzy tysiące lat temu, na wyspie zajmowanej dziś przez Wielką Brytanię. Tłem powieści jest okolica surowa, z dzikimi ostępami leśnymi i gdzieniegdzie rozsianymi wioskami, którą poznajemy z Dremem, kalekim chłopcem, który, jak każdy z jego rówieśników, pragnie zostać pełnowartościowym wojownikiem. Pokonuje trudności upośledzonego ciała wytężoną pracą w takim zakresie, w jakim umożliwia mu to niewładna ręka – staje się najlepszym oszczepnikiem w wiosce. Aby jednak zostać uznanym za mężczyznę, musi przejść szkolenie i zabić wilka.
Fabuła nie jest zbyt oryginalna: dorastający chłopiec pokonuje przeciwności losu, dzięki samozaparciu i uporowi radzi sobie z ograniczeniami ciała i złośliwością ludzi, ma przyjaciela, syna wodza, i wiernego psa, a gdy przychodzi odpowiedni czas – zdobywa też wyjątkową kobietę, oczywiście tam, gdzie się tego nie spodziewał. Jest prawy i szlachetny, mądry i wyrozumiały, a własne słabości przekuwa w końcu na atuty. Oczywiście, nie wszystko od razu mu się udaje, musi przecież wykazać się szczególnymi zaletami, ale w rezultacie i tak otrzymuje oczekiwaną nagrodę. Ot, jeszcze jedna ładna bajka.
W Szkarłacie wojownika nie czuje się zbytnio starożytnego klimatu. Również słabo zaznaczona jest specyfika bytowania w tej części świata – akcja powieści mogłaby równie dobrze toczyć się w jakimkolwiek innym rejonie Europy, w gruncie rzeczy jesteśmy wszak jednym gatunkiem, nie różniącym się zanadto w podstawowych potrzebach i pragnieniach. Ciekawie pokazane są niektóre obrzędy, jak pogrzeb króla i obiór nowego władcy czy przyjęcie młodych wojowników do męskiej części społeczności.
Tekst powieści urozmaicony jest surowymi, jednobarwnymi rysunkami dobrze komponującymi się z charakterem książki.
(Ocena: 3,5/6)

13 października 2011

Jesiennie jabłkowo

Z jesienią kojarzy mi się zapach jabłek, szczególnie w postaci przetworzonej do ciasta jabłkowego. Często wtedy robię takie najprostsze, szybkie ciasto na oleju, którego podstawową wersję znalazłam kiedyś dawno temu na mniamie. Oczywiście trochę go przerobiłam, zawsze to robię, pod tym względem jestem niepoprawna. ;)

Wychodzi takie:
składniki:
5 jajek
3/4 szklanki cukru
2/3 szklanki oleju
szczypta soli
półtorej szklanki mąki (najchętniej używam szymanowskiej, typ 480)
cukier waniliowy
półtorej łyżeczki proszku do pieczenia lub sody
aromat
miseczka pokrojonych owoców (jabłka, gruszki, śliwki, brzoskwinie czy co się komu podoba) i garść rodzynek

Jajka zmiksować z cukrem i szczyptą soli, dodać olej cały czas miksując. Dołożyć mąkę wymieszaną z proszkiem i aromat. Przelać do dużej formy wyłożonej papierem do pieczenia, rozrzucić pokrojone owoce, lekko je wmieszać.
Piec ok. 40 minut w 180 stopniach, sprawdzić patyczkiem. Po ostudzeniu można posypać pudrem, chociaż i bez tego ciasto jest dość słodkie.

Zapraszam do częstowania się:














[szklanka to 250 ml, masło zawsze extra, natomiast mąka, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, to szymanowska typ 480]

11 października 2011

Jakobici w powieściach

Przemiana Roberta Goddarda i Złoto z Porto Bello Arthura Smitha – dwie bardzo różne powieści, których akcja dzieje się w pierwszej połowie XVIII wieku, osnute są wokół starań o przywrócenie tronu zdetronizowanemu królowi Jakubowi lub jego potomkom.

W Przemianie mamy zapętloną do granic absurdu fabułę, której osią jest zdobycie tajemniczej księgi rachunkowej, mającej zdyskredytować wiele znanych osobistości, w tym króla Jerzego, by w rezultacie ułatwić powrót na tron synowi króla Jakuba II. Nagłe zwroty akcji, pościgi, pojedynki, wielka polityka nielicząca się z jednostkami, miłość i namiętność to teoretycznie niezła mieszanka wybuchowa. Obawiam się jednak, że zbyt dużo tego jak dla mnie, może wyrosłam, może gdybym to przeczytała 20 lat temu... Przemiana przypomina mi trochę powieści Dumas ojca czy Eugeniusza Sue i to, że mi się nie spodobała, wcale mnie nie cieszy, bowiem miałam w planach powtórkę Trzech muszkieterów. I teraz dylemat: czytać – nie czytać; szkoda byłoby miłych wspomnień z młodości. (Ocena 3/6)

Złoto z Porto Bello to awanturnicza powieść dla młodzieży o piratach na Morzu Karaibskim. Całkiem sprawna, chociaż nie od razu wciągająca. Główny wątek to zdobycie hiszpańskiego złota przewożonego z kolonii w celu przeznaczenia go na walkę o tron dla jakobickiego następcy. Tu również jest sporo zamieszania: porwania, walki, pojedynki, miłość, sporo żeglowania i skarby zakopywane gdzieś na samotnych wysepkach. Może być, chociaż bez fajerwerków, z tego na pewno wyrosłam (chociaż z nostalgią wspominam trylogię Meissnera Opowieść o korsarzu Janie Martenie). (Ocena 3,5/6)

Po tych ostatnich rozczarowaniach doszłam do wniosku, że muszę staranniej dobierać sobie lekturę, dlatego sięgnęłam po Biegunów Tokarczuk i Buddenbrooków Manna. I o to chodziło! :)

8 października 2011

Buciki na drutach bez zszywania

Buciki bez zszywania wykonane przy pomocy magic loop.

Podeszwa robiona jest ściegiem francuskim (jeśli wolimy ściegiem dżersejowym, rzędy parzyste należy przerabiać na prawo, ale wtedy wychodzi większa):
Nabrać 20 oczek tą metodą:

1 rz.: przerobić 2 razy po 20 o. na prawo, można zaznaczyć markerem początek robótki – tył bucika. 

Na drutach mamy 40 oczek:
 
2 rz.: same lewe
3 rz.: 1 o.p., 1 o.p. przekręcone z poprzecznej nitki poprzedniego rzędu, 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 1 o.p.
4 rz.: o.l.
5 rz.: 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p.
6 rz.: o.l.
7 rz.: 3 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 6 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 3 o.p.
8 rz.: o.l.
9 rz.: 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 8 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p.
10 rz.: o.l.
11 rz.: o.p.
12 rz.: o.l.
Mamy 56 oczek. Podeszwa gotowa:
 
Boki
1 rz.: 21 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 21 o.p.
2 rz.: 19 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 19 o.p.
Te dwa rzędy powtórzyć jeszcze 5 razy.
13 rz.: 19 o.p., 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 19 o.p.
14 rz.: 19 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 19 o.l.
15 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 18 o.p.
16 rz.: 18 o.l., 5 o.p., 19 o.l.
17 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 1 o.p., 2 razem na prawo, 18 o.p.
18 rz.: o.l.
19 rz.: o.p.

Ściągacz
25 rzędów: 1 o.p., 1 o.l. (należy zwrócić uwagę, żeby nie były to oczka przekręcone)
Zakończyć elastycznie.

Wykończyć dowolnie: można naszyć oczka, dorobić uszy i pomponik jako nos. Można robić butki jednobarwne lub kolorowe.

6 października 2011

Buciki na drutach

Przyszedł czas na zagospodarowanie włóczkowych resztek. Powstało więc małe co nieco na drutach. W opracowaniu kierowałam się instrukcją z tego bloga, tłumaczenie poniżej. Tak wygląda efekt końcowy:



Sposób wykonania
Podeszwa
Nabrać 40 oczek.
1 i 2 rząd: same prawe
3 rz.: 1 o.p., 1 o.p. przekręcone z poprzecznej nitki poprzedniego rzędu, 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 1 o.p.
4 rz.: o.p.
5 rz.: 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p.
6 rz.: o.p.
7 rz.: 3 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 6 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 3 o.p.
8 rz.: o.p.
9 rz.: 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 8 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p.
10, 11 i 12 rz.: o.p.
Mamy 56 oczek.

Boki
1 rz.: 21 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 21 o.p.
2 rz.: 19 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 19 o.p.
Te dwa rzędy powtórzyć jeszcze 5 razy.
13 rz.: 19 o.p., 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 19 o.p.
14 rz.: 19 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 19 o.p.
15 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 18 o.p.
16 rz.: 18 o.p., 5 o.l., 19 o.p.
17 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 1 o.p., 2 razem na prawo, 18 o.p.
18, 19 i 20 rz.: o.p.

Ściągacz
24 rzędy: 1 o.p., 1 o.l.
Zakończyć elastycznie, zostawić dłuższą nić. Zszyć tył i podeszwę.

Wykończyć dowolnie: można naszyć oczka, dorobić uszy i pomponik jako nos.


Następnym razem pokażę wykonanie tych butków bez zszywania.

4 października 2011

Rzymskie spotkania z Ewą Nowacką (odsłona trzecia)

Zgodnie z obietnicą wracam do Ewy Nowackiej – tym razem zapraszam na dłużej do starożytnego Rzymu. Cykl składający się z powieści: Kommodus i Marcja, Heliogabal, wnuk Mezy i Maksymin Trak przedstawia nam cesarstwo końca II i początków III w. n.e.

● ● ●

Akcja Kommodusa i Marcji (Czytelnik 1972) rozgrywa się w Rzymie pod koniec II wieku n.e. Bohaterami są: Kommodus, syn Marka Aureliusza, cesarz-gladiator, tyran, uważający się za wcielenie Herkulesa; Marcja, wyzwolenica, kochanka Kommodusa, próbująca nawrócić go na chrześcijaństwo; Eklektus, pokojowiec pochodzący z Egiptu, późniejszy mąż Marcji.
Fabuła rozmywa się trochę między namawianiem cesarza na jedynie słuszną wiarę w Chrestosa a spiskiem Marcji i prefekta pretorii Emiliusza Letusa na życie Kommodusa. W obu tych wątkach znaczącą rolę ma odegrać Eklektus. Jest tu miłość, intryga, zbrodnia, jest realistyczny obraz Rzymu – igrzyska, gladiatorzy, wyścigi rydwanów, dzielnice biedoty z walącymi się budynkami, plastycznie opisany pożar miasta, dysputy filozoficzno-religijne, ale powieść nie porywa równie mocno jak inne. Chociaż znalazłam, jak zwykle u pani Nowackiej, kilka ładnych fragmentów, np. opinię patrycjusza rzymskiego o nowej wierze: „Rankiem budzi mnie jakieś wycie z pomieszczeń niewolników. Pytam: co to? To chrześcijanie witają dzień. Wychodzę do atrium i widzę, że ogrodnik stoi oparty na łopacie, a jakiś rozczochrany drab pali mu kazanie. Baranek, winnica, jakieś ptaki, same bzdury.” (s. 28) czy przemyślenia Kommodusa: „Czasami myślę, że pogarda jest potrzebna, żeby kogoś kochać. To jest tak, jakbyśmy pragnęli, by ktoś inny był od nas gorszy i słabszy i tylko wtedy chcemy go otaczać troskliwą opieką.” (s. 73) albo jego sposób rządzenia: „Ja nie chcę myśleć o swoich powinnościach, o służbie narodowi, tak jak ją pojmował mój ojciec. Pierwszy między sługami Rzymu, to paradne! [...] Jestem wyższy ponad to. Wybieram ludzi i rozkazuję im.” (s. 73).
O czasach Kommodusa można obejrzeć: Upadek Cesarstwa Rzymskiego (1964), reż. Anthony Mann; Gladiator (2000), reż. Ridley Scott.
(Ocena: 4/6)

● ● ●

O bliskich chronologicznie czasach traktuje następna powieść: Heliogabal, wnuk Mezy (Czytelnik 1974), która tylko pozornie wygląda na biografię cesarza Heliogabala, chłopca zbyt wcześnie wyniesionego na tron, nieprzygotowanego do spełniania obowiązków, zbyt słabego, by dzierżyć ster rozległego imperium. Postać cezara jest tu jedynie klamrą spinającą wspomnienia Mezy, które obejmują czasy od schyłku panowania Marka Aureliusza, przez Kommodusa, Septymiusza Sewera, Karakallę aż po Basjanusa, zwanego Heliogabalem. To świetne studium władzy i intryg. Babcia Meza może dumnie stanąć obok Klaudiusza Gravesa – jak on opisał burzliwe wnętrze dynastii julijsko-klaudyjskiej na szerokim tle epoki, tak ona opowiedziała nam nie mniej ciekawie o Antoninach i Sewerach rządzących w Rzymie dwa stulecia późniejszym.
Meza wraca „do swoich wspomnień jak do bezpiecznej przystani” (s. 95), snuje opowieść o dzieciństwie w syryjskiej Emezie, młodości u boku męża, cierpliwym zdobywaniu władzy, przyjemności i dumie, jaką z niej czerpie. Nie ubarwia rzeczywistości. Wprost przyznaje, że to ona trzyma ster w dłoniach, Heliogabal jest tylko jej tarczą. Mówi o najwyższych urzędnikach tak naprawdę przedstawiając siebie: „Chcieli udawać, że nie wiedzą, kim jestem naprawdę. A przecież to ja zasiadałam wraz z nimi w Kurii, ja poprawiałam ich edykty i ustawy, ja kontrolowałam dochody skarbu i czuwałam nad spokojem w prowincjach. Doskonale wiedzieli, że jestem ich władcą” (s. 87). Ja, ja, ja – dumna i znająca swoją wartość, ale i swoje wady, z których zresztą też jest dumna: „Ja starałam się świadomie wybierać swój los, ostrożna i nieufna, z sercem twardym jak kamień nagrobny” (s. 231) i przyznaje bez ogródek: „zdradzałam tych, którzy liczyli na moją pomoc” (s. 231).
Ta część trylogii jest najciekawsza fabularnie i najlepiej skonstruowana. Dwutorowo prowadzone wspomnienia Mezy urozmaicone są notkami biograficznymi kolejnych cesarzy napisanymi w stylu kronikarskim i wtrąceniami współczesnymi – analizą zachowań Basjanusa z punktu widzenia pedagoga, psychologa, lekarzy i czytelniczki. Ten ciekawy zabieg dopełnia obrazu cesarza, tłumaczy jego postawę, niedojrzałość, wyjaśnia przyczyny nieuniknionej klęski jego panowania.
Powieść zdecydowanie warta przeczytania, podobała mi się najbardziej ze wszystkich obrazów starożytnego Rzymu stworzonych przez Ewę Nowacką.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Ostatnia część cyklu, Maksymin Trak (Czytelnik 1975), to interesująca biografia cesarza z przypadku. Gaius Iulius Verus Maximinus, pierwszy nie-Rzymianin na tronie cezarów, jako cesarz nigdy nie był w Rzymie, a swe panowanie niemal od początku do końca spędził w Germanii, walcząc z Alamanami, zawsze w pierwszym szeregu, razem z żołnierzami. Zwyciężył, za co otrzymał od senatu tytuł Germanicus Maximus.
Poznajemy tego syna chłopa z Tracji, gdy zostaje pewnego dnia złapany i doprowadzony przed oblicze cesarza Septymiusza Sewera. To wydarzenie zapoczątkowało jego drogę do rzymskiego tronu.
Dotychczas żyjący sobie spokojnie z pasania owiec, tylko czasem bez powodu, z nudów rzucający kamieniami w kolumny rzymskich żołnierzy czy bijący się z nimi, niezbyt rozgarnięty, nierozumiejący świata, nieznający języka urzędowego, zostaje nagle oderwany od rodzinnych stron i rzucony w daleki świat. Silny i wytrzymały Maksymin jest bowiem świetnym materiałem na żołnierza. Pozbawiony wyobraźni, potrafi żyć tylko tak, jak ustawił go los. I właśnie z wyroku losu, dzięki rosnącej popularności, Maksymin – „odważny, silny, posłuszny, awansuje bez nadmiernego pośpiechu, przekracza kolejne szczeble drabiny wojskowych rang” (s. 101),  od dziesiętnika, przez centuriona, aż do trybuna i dowódcy legii. Pełni służbę w uprzywilejowanej formacji – gwardii, przy kolejnych cesarzach: rozpoczyna karierę u boku Septymiusza Sewera, staje się zaufanym Karakalli, na krótki czas usuwa się w cień za Heliogabala, by ponownie pojawić się na scenie politycznej przy Aleksandrze Sewerze. Aż nadchodzi chwila, gdy Maksymin, wyznaczony przez pretorianów, staje się następnym cesarzem Imperium Rzymskiego. Śledząc życie głównego bohatera, mamy okazję dość dobrze poznać panowanie kolejnych władców.
Jak zwykle u Ewy Nowackiej świetnie zarysowane jest tło historyczne – wiele możemy się dowiedzieć o imperium w schyłkowym okresie, jego prawach, podbitych przez nie ludach, mnogości języków i religii, handlu, drogach i miastach, o marginalnym znaczeniu władzy dla codziennego życia jakichś wsi na obrzeżach znanego, spokojnego świata, bo „Rzym nie miał żadnego powodu, żeby przychodzić do wsi palonych słońcem lub chłostanych zimną bryzą znad oceanu, chciał tylko pieniędzy, czasami żołnierzy, jeżeli dostawał to, czego pragnął, zgadzał się na lokalnych bogów, zwyczajowe prawo i barbarzyńskie obyczaje, nawet na nieświadomość, niewiedzę o tym, kto jest naprawdę panem tych wszystkich Frygów, Traków, Galów, Daków i tak dalej.” (s. 25). Ukazany został mechanizm asymilacji podbitych ludów – to arystokracji dołączanych ziem najtrudniej było pogodzić się z najeźdźcą, to ją musiał Rzym przeciągnąć na swoją stronę używając wszelkich atrakcyjnych sposobów, aż zaczęła uważać się za część zespoloną z imperium nierozerwalnymi więzami i myśleć o sobie: „my, Rzymianie, my, rzymscy patrycjusze” (s. 26).
Niezmiennie zachwyca język powieści, bo Ewa Nowacka nawet marsz legionów potrafi opisać pięknie: „Nad głowami legionistów płyną orły, chorążowie podnoszą je wysoko w jaskrawym słońcu, płyną znaki oddziałów, godła przybrane we wstęgi. Nad kurzem chrypią rogi i krzywe trąby, tysiące nóg w sznurowanych żołnierskich butach depczą ziemię, rudy tuman wznosi się coraz wyżej i zakrywa słońce nieprzejrzystą chmurą. Od czasu do czasu przejeżdża obok pieszych oficer łącznikowy, końska sierść błyszczy jak zlana wodą, dźwięczą płytki metalu przy uprzęży, grudki piasku obsypują maszerujących.” (s. 19). Warto zagłębić się w ten świat, poznać rządzące ludźmi motywacje, jakże bliskie współczesnym dążenia, a także docenić warsztat pisarski Autorki i uniwersalność jej twórczości historycznej. W dzisiejszym zalewie zbyt często miernych powieści te dawno napisane, nie za długie, skondensowane dzieła przynoszą wraz z dużą przyjemnością czytania chwile zadumy i powody do rozmyślań. Może więc, zamiast po nową, grubą i drogą powieść – sięgnijmy po na wpół zapomnianego Maksymina Traka, kurzącego się gdzieś na antykwarycznej półce z książkami za symboliczną złotówkę.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Na tym kończę tymczasem spotkania z Ewą Nowacką. Gdy zdobędę brakujące powieści historyczne to na pewno coś o nich napiszę. :)

28 września 2011

Sumer oczami wyobraźni Ewy Nowackiej (odsłona druga)

Sumer jest najstarszą cywilizacją, jakiej ślady udało się znaleźć archeologom. Obszar tego kraju mieścił się w dolnym biegu Tygrysu i Eufratu, a większymi miastami były: Eridu, Nippur, Ur, Kisz, Lagasz, Uruk. Cywilizacja Sumeru przetrwała od szóstego do drugiego tysiąclecia przed naszą erą pozostawiając wiele wynalazków używanych przez nas do dzisiaj: pismo (najpierw obrazkowe, potem klinowe), podział czasu na godziny, minuty, sekundy, podział okręgu na 360 stopni, kalendarz księżycowy, system miar i wag. Mieszkańcy Sumeru znali budowę układu słonecznego, potrafili wznosić budowle z cegły, a w celu użyźnienia gleby budowali kanały irygacyjne wydzierając pustyni tereny pod uprawę. Więcej o Sumerze dowiedzieć się można z książki Mariana Bielickiego Zapomniany świat Sumerów. 

● ● ●

W latach 20. XX w. sir Leonard Wooley odkrył w Ur, na terenie dawnego Sumeru, grobowiec królowej-kapłanki, zawierający oprócz bogatego wyposażenia w rydwan, biżuterię, grę przypominającą warcaby, harfę i lirę również szczątki pięciu żołnierzy strzegących wejścia, harfiarza i kilkunastu dam dworu. Te znaleziska posłużyły naszej  Autorce za postawę do stworzenia obrazu zapomnianej cywilizacji Sumerów w Szubad żąda ofiary.
Umiera najdostojniejsza Szubad. Zwyczaj każe pochować ją wraz z orszakiem i przedmiotami niezbędnymi w pośmiertnym życiu. Wśród wybranych mających towarzyszyć królowej do Kur znalazła się niewolnica Nin-dada, ukochana Entemeny. Zrozpaczony chłopak jest gotów na wszystko, by uwolnić dziewczynę. W swoich dążeniach znajduje nieoczekiwanego sprzymierzeńca.
Narratorem jest głównie Entemena. Podobnie jak we wcześniej omówionych powieściach Ewy Nowackiej i tu możemy obserwować przyspieszone pod wpływem okoliczności dojrzewanie chłopca, branie na siebie odpowiedzialności za bliskich, rodzenie się przyjaźni z dotychczasowym wrogiem, a ponadto poznawanie własnych rodziców jako kochających przyjaciół, na których można liczyć w każdych okolicznościach. Autorka często pokazuje młodym czytelnikom, że rady i zakazy, jakie nakładają dorośli na swoje potomstwo nie są bezsensowne, że świat, jaki ukazują następnym pokoleniom rządzi się regułami, których lepiej przestrzegać, że szczera rozmowa z rodzicami może przynieść więcej dobrego niż ukrywanie prawdy czy działania na własną rękę.
Jak zwykle u Ewy Nowackiej mamy lekką stylizację języka, dobrze wpasowującą się w klimat powieści. Równie zgrabnie odmalowany jest świat Sumerów, życie codzienne i zwyczaje pogrzebowe, na ile zdołano je poznać. Powieść może być czytana z przyjemnością nie tylko przez młodszą młodzież, ale i przez dorosłych.
(Trudno napisać coś więcej niż Duch Puszczy w swojej recenzji. Ale przynajmniej się starałam. ;))
 
● ● ●

Po tak zachęcającej powieści miałam ochotę na więcej i gdy wpadła mi w ręce następna książka z Szubad w tytule, sięgnęłam bez wahania. Jednak Prywatne życie entu Szubad (Czytelnik 1977) nieco mnie rozczarowało. Owszem, jest tu przedstawione życie Szubad – kapłanki bogini sumeryjskiego Ur, ale nie tylko. Sporą część powieści zajmują perypetie współczesnego nam autora piszącego scenariusz filmu o Szubad, w oparciu o kilka skąpych informacji wymyślającego jej królewskie życie, pełne intryg, zdrad, miłości. Autor, o rzadko spotykanym imieniu Atanazy, żyje w realiach PRL-u, borykając się z typowymi dla tego okresu bolączkami. Przyznam, że mało mnie wciągnęły układy i przepychanki, które wtedy były warunkiem nieodzownym do osiągnięcia czegokolwiek.
Aby mieć jednak przyjemność z lektury, skupiłam się głównie na części tekstu dotyczącej Szubad. Najważniejsza kapłanka w pewnym momencie swego życia zaczyna się zastanawiać nad losem, jaki przypadł jej w udziale. Bo chociaż jest „kobietą boga, entu wielkiego miasta, sercem Ekisznugal” to jednocześnie czuje się najbardziej samotną wśród otaczających ją niewiast. Chociaż wokół niej stale byli ludzie, nie doznała prawdziwej bliskości. Chociaż w corocznym rytuale musiała łączyć się z enem Lugalandą na oczach ludu, nie zaznała miłości. Chociaż urodziła kilkoro dzieci, nie dane jej były matczyne troski i radości. Musiała brać udział w uciążliwych obrzędach, spełniać rytuały mające zagwarantować obfite plony, być panią i służką swego ludu. Tego od niej żądała sumeryjska rzeczywistość reprezentowana przez najwyższych kapłanów. Czy warto jednak rozpamiętywać przeszłe dni, żałować losu, jaki mógłby ją uszczęśliwić? Powiedziane jest wszak, że „co ma się wydarzyć, wydarzy się z wolą człowieka czy bez jego woli”, bo „pod sandałami bogów człowiek nie znaczy więcej od mrówki, robaczka miażdżonego podeszwą bez wiedzy nawet, iż zniszczyło się jakieś istnienie” (s. 130). A więc najlepszym wyjściem jest poddanie się losowi? Czy może warto ulec ryzykownej prośbie Lugalandy? Jaką drogę wybierze Szubad?
Część współczesna powieści tylko pozornie traktuje o odrębnych problemach. Atanazy, młody (choć w średnim wieku), obiecujący literat, na redakcyjnej posadzie zarabia zbyt mało jak na swoje potrzeby. Musi więc coś wykombinować. Szansa na godziwy zarobek pojawia się wraz z osobą przyjaciela Maciusia. Ma jednak swoją cenę – cała sława dostanie się przyjacielowi. W miarę rozwoju akcji obserwujemy rozterki Atanazego, który, choć dotychczas świetnie lawirujący wśród znajomości wartych uwagi i nieformalnych układów, miota się między pełnym korzyści materialnych konformizmem a zasłużoną, tyle że niepewną, sławą. Musi dokonać wyboru między być a mieć – jak wielu przed nim i po nim. Ewa Nowacka pokazała tu jak najbardziej realne problemy, marzenia i trudne decyzje w rzeczywistości, w której wszyscy wydają się „szpetni, spotniali, antypatyczni”.
Powieść przeznaczona jest dla czytelników starszych. Styl poszczególnych partii tekstu dopasowany jest do treści – części opowiadające o Szubad toczą się powolnym, dostojnym tempem, językiem udanie imitującym język starożytnych eposów, podkreślanym jeszcze przez wstawki o Gilgameszu; natomiast fragmenty o rozterkach współczesnego pisarza napisane są prostym, niewyszukanym stylem, niemalże szarym jak rzeczywistość PRL-u. Powiązanie losów starożytnej Szubad ze współczesnym Atanazym przekonuje nas, że tak naprawdę od kilku tysięcy lat borykamy się z podobnymi rozterkami, gnębią nas podobne problemy, a tylko otoczenie i „układy” są różne.

● ● ●

Następnym razem przeniesiemy się w czasy nieco bliższe i przyjrzymy się powieściom Ewy Nowackiej osadzonym w starożytnym Rzymie.

25 września 2011

Starożytne spotkania z Ewą Nowacką (odsłona pierwsza)

Przyznam się: mam lekkiego fioła na punkcie powieści historycznych. Im starsze dzieje, tym bardziej mnie pociągają. ;) Kiedyś nawet zebrałam historyczne tytuły w czytatce biblionetkowej, którą co i raz uzupełniam o nowe odkrycia. No i czytam wszystko, co w tym zakresie wpadnie mi w ręce. Np. powieści Ewy Nowackiej.

Ewa Nowacka jest jedną z pisarek, które dobrze pamiętam z czasów młodości. Dzień, noc i pora niczyja, Kilka miesięcy całe życie, a zwłaszcza Małgosia contra Małgosia to niezapomniane lektury nastolatki. Jednak najbardziej utkwił mi w pamięci niepozorny Ursa z krainy Urartu, do tego stopnia, że gdy, poszukując przyszłych lektur dla córki, zobaczyłam na półce antykwariatu zniszczony, pozbawiony obwoluty egzemplarz tej powieści – nabyłam go bez wahania. Potem trafiały w me ręce kolejne historyczne powieści pani Nowackiej: Śliczna Tamit, Biały koń bogów, Szubad żąda ofiary i nieco trudniejsze do zdobycia: Heliogabal, wnuk Mezy, Kommodus i Marcja, Maksymin Trak, Prywatne życie entu Szubad. Do kolekcji brakuje mi jeszcze dwóch tytułów: Rok trzech cezarów (o Rzymie) i Tysiąc soboli i jedna dziewczyna (czasy Polski Piastów) – gdyby komuś zbywały to chętnie przygarnę. :)

Na początek zajmę się powieściami przeznaczonymi dla młodszych czytelników. Każda z nich może posłużyć jako zachęta do poznawania starożytnych kultur bądź przyjemne uzupełnienie wiadomości.

● ● ●

„Bardzo dawno, bo prawie trzy tysiące lat temu pewien młody Asyryjczyk imieniem Damqi został wybrany zastępcą władcy Asyrii. Nie uczyniono go monarchą po to, by rządził, lecz po to, by umarł za Asarhaddona, wielkiego króla.” – tak wita nas Autorka we wstępie Ursy z krainy Urartu (Nasza Księgarnia 1970) i na tym oparta jest fabuła powieści, osadzonej w czasach schyłku świetności Asyrii, za panowania Assurbanipala.
Tytułowy Ursa to syn władcy Urartu, chwilowo zakładnik na dworze asyryjskiego króla. To on ma położyć głowę w zastępstwie władcy, zagrać wielką rolę, oszukać demony. Ale w Ursie jest jakaś iskra, która każe wątpić w jego podporządkowanie się, on nie zadrży przed tronem Asyrii, nie pochyli karku. W jego oczach widoczna jest duma i poczucie godności, potrzeba walki o wolność i wybrankę serca, szlachetność i uczciwość.
Jak na dobrą powieść historyczną przystało pojawiają się tu wszystkie lubiane przez czytelników elementy: władcy i niewolnicy, walki i polowania, intrygi i miłość; ścierają się ludzkie namiętności, zderzają pragnienia. Nieliczne źródła dotyczące Urartu i tylko nieco liczniejsze dotyczące Asyrii pozwoliły na jedynie ogólne zarysowanie tła historycznego. Nie przeszkodziło to jednak Autorce w sugestywnym odmalowaniu realiów i poprowadzeniu emocjonującej akcji. Pani Nowacka umie posługiwać się ładną polszczyzną, ponadto dysponuje solidnym warsztatem (czego brakuje dzisiaj wielu autorom), nic dziwnego więc, że wciąż jest czytana z wypiekami na twarzy przez zainteresowanych historią młodszych czytelników, a z dużą przyjemnością również przez starszych.
(Ocena: 4/6)

● ● ●

Egipt sprzed naszej ery jest okresem chyba najmocniej eksploatowanym w literaturze historyczno-przygodowej. Atrakcyjność tej kultury oraz liczne źródła archeologiczne i sensacje związane z ich odkrywaniem przyczyniły się do popularności krainy nad Nilem wśród autorów i czytelników.
Dla młodego czytelnika dobrym wstępem do zainteresowania się kulturą egipską jest Śliczna Tamit (Nasza Księgarnia 1988), opowieść o trzynastoletniej dziewczynce żyjącej w Tebach w czasach królowej Hatszepsut. Poznajemy Tamit w chwili, gdy łaknąc wrażeń i podziwu, z dziecięcej pustoty naraża się na nieznane niebezpieczeństwo. Uroda ściąga na nią łakome spojrzenia ważnego Naczelnika i Tamit, wbrew swej woli i życzeniom rodziny, musi odejść do dostojnego Paheri. Nagła zmiana losu dziewczyny dotąd żyjącej w bezpiecznym schronieniu rodzinnego domu wymusza jej przyspieszone, najeżone trudem i niebezpieczeństwami dojrzewanie. Po ciężkich doświadczeniach, bogatsza w wiedzę, mądrzejsza Tamit jest zupełnie inną dziewczyną.
Z przygodami Tamit splata się wątek wyprawy do na pół mitycznej krainy Punt. Mądra królowa Hatszepsut zamiast na wojnę w kierunku Syrii wysyła okręty do Puntu, co ma przynieść Egiptowi równie wielkie zdobycze, a nie będzie okupione niepotrzebnym rozlewem krwi. Jak każde pionierskie wyzwanie i ta ekspedycja jest sprawdzianem siły, rozwagi i wytrwałości jej uczestników.
Powieść niesie spory ładunek dydaktyczny. Jest pochwałą spokojnego, rozważnego życia, zarówno w odniesieniu do młodzieży (Tamit), jak i dorosłych (przykładem do naśladowania jest tu Hatszepsut), uczy doceniania drobnych spraw codziennych, gospodarskiej krzątaniny jako przeciwwagi do niepewnych zdobyczy wojennych i chwilowej chwały. Ciężka praca ma być pewniejszym środkiem do pomnażania bogactw niż wojna czy nagły łut szczęścia. Trochę to zbyt czarno-białe.
Podoba mi się lekka archaizacja języka, melodyjne brzmienie zdań pasuje do treści. Autorka świetnie poradziła sobie ze zbudowaniem egipskiego klimatu, dość subtelnego, żeby młodego czytelnika nie zniechęcić nadmierną stylizacją. Ładnie wplotła w akcję zwyczaje i obrzędy, ukazała to, co dla ówczesnych ludzi było ważne, co stanowiło o sensie i jakości ich życia, pokazała, jak duże znaczenie miały niektóre przekonania, np. konieczność podporządkowania się przeznaczeniu: „bogowie wyznaczali los nowo narodzonym i nie było przed tym losem ucieczki” (s. 66), przeciw czemu Tamit próbuje się buntować wierząc, że dla niej bogowie mogą zmieniać swe wyroki.
(Ocena: 4/6)

● ● ●

Po Asyrii i Egipcie przenosimy się do kolejnego egzotycznego kraju, do starożytnych Indii. Tu, w Białym koniu bogów (Nasza Księgarnia 1980), zobaczymy, jak przyszły władca Asioka przejdzie próbę dojrzałości.
Pierwowzorem młodego księcia jest najwybitniejszy przedstawiciel dynastii Maurjów, rządzącej na Półwyspie Indyjskim od IV do II w. p.n.e., wybitny prawodawca i reformator. Początkowo równie despotyczny jak jego ojciec i dziad, wojowniczy i okrutny, zmienił się stopniowo w człowieka wrażliwego na krzywdy żywych istot (zniósł tortury w sądach, zakazał zabijania nadmiernych ilości zwierząt dla wykarmienia dworu) i doceniającego pokój, pragnącego bezpieczeństwa i sprawiedliwości dla wszystkich. Stał się buddystą wprowadzającym w życie idee humanitarne, głoszącym konieczność samodoskonalenia się.
Biały koń bogów to powieść o drodze ku dojrzałości, pełnej trudów i niebezpieczeństw inicjacji, jakiej musi poddać się młody chłopiec mający zostać władcą. W imperium Maurjów takim rytuałem przejścia jest podróż wokół kraju wraz z grupą wysoko urodzonych młodzieńców i stadem liczącym sto koni. Dowódca takiej kawalkady musi radzić sobie nie tylko z podlegającymi mu ludźmi i zwierzętami, ale też obserwować kraj i jego mieszkańców, a jako przedstawiciel imperatora rozstrzygać spory, sądzić i karać winnych oraz nagradzać wiernych. Na tej drodze przez pustynie i bezdroża czyhają na księcia liczne niebezpieczeństwa, bandy rozbójników i jadowitych węży, rzeki pełne krokodyli. Podróż będzie trwać rok, a zakończy się ofiarą z konia, pięknego, nieujeżdżonego siwka. Asioka nauczy się wielu rzeczy, które kiedyś przydadzą mu się w rządzeniu krajem, straci młodzieńcze złudzenia, nabierze doświadczenia, zahartuje ciało i ducha i nawiąże przyjaźnie procentujące w przyszłych latach, a przede wszystkim pozna samego siebie.
Jak w każdej powieści historycznej Ewa Nowacka sugestywnie odmalowuje obraz codziennego życia. Dzięki niej poznajemy hinduskie obyczaje, sposób rządzenia i sądzenia, radzenie sobie z trudnościami dnia codziennego i nieoczekiwanymi wypadkami. Biały koń bogów to kolejna powieść tej Autorki, której przeczytanie może przybliżyć nam kulturę Indii i zachęcić do dalszych poszukiwań.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Na dzisiaj koniec. Zapraszam wkrótce do Sumeru widzianego oczami Ewy Nowackiej.

13 września 2011

W kolorze bordo

Pierwszy sweter, jak sobie dawno temu zrobiłam, był bordowy. Gdy zobaczyłam elian lusy w tym kolorze, nie mogłam się oprzeć i kupiłam 10 motków. Z taką ilością mogłam zaplanować coś większego szydełkowego dla siebie, np. taki sweter (schemat), wolałam jednak rozpinany. Zrobiłam próbkę, zmierzyłam, nabrałam odpowiednią ilość oczek. Po zrobieniu kilku centymetrów swetra (od razu przody i tył bez zszywania) przymierzyłam do siebie – idealnie. Niestety, po założeniu skończonego i zszytego na ramionach przodu i tyłu okazało się, że powinnam schudnąć o prawie 10 cm. ;) Najwyraźniej wzór w miarę robienia ściągał się zbyt mocno. Robota poszła w kąt na dwa tygodnie. Nie uśmiechało mi się nadrabianie szerokości plisą, bo ta planowo miała być symboliczna, tylko na dwa rzędy oczek ścisłych. Podjęłam w końcu jedynie słuszną decyzję: prucie. Drugie podejście okazało się ostatnim, sweterek wyszedł jak trzeba. :)
Elian lusy, 400 g, 260 m/50 g, szydełko inox 2,5.



Zostało mi jeszcze 10 dag akrylu, z którego zrobiłam beret z daszkiem dla Reni, przemiłej biblionetkowiczki. Trochę prucia miałam przy daszku, ale i ten problem udało się rozwiązać pomyślnie. Elian lusy, 100 g, szydełko inox 3, podwójna nitka. Oto efekt (i tu kolor jest najbliższy rzeczywistości):


11 września 2011

Młodzi polscy pisarze

Przypadek sprawił, że w krótkim czasie trafiły do mnie dwie powieści polskich autorów. Debiut Aleksandra Kowarza Rydwan Bogów i Saga Sigrun Elżbiety Cherezińskiej. 

Pierwsza to dość sprawnie napisana przygodówka magicznie łącząca świat współczesny ze starożytnym Egiptem i ze światem równoległym o cechach średniowiecza. Jest tu to, co w fantasy być powinno tajemniczy artefakt, magia, przejście do innej rzeczywistości, kilku bohaterów o różnych zdolnościach, przydających się w różnych okolicznościach, no i przeznaczenie, które rządzi wszystkim i nie ma zmiłuj się. 
Nie będę rozpisywać się bardziej szczegółowo, bo dwie niezłe recenzje są już w Biblionetce. Dodam tylko, że czytało się przyjemnie, chociaż nie spodobało mi się zakończenie. Irytowały mnie też drobne błędy językowe, ale tu trochę winy należy przypisać redaktorowi/korektorowi. Jak na debiut jest to jednak obiecująca powieść i pewnie przeczytam też następne dzieło pana Kowarza, gdy takowe wyjdzie.
(Ocena: 3,5/6)

Saga Sigrun zaczęła się bardzo obiecująco, niestety im dalej, tym było gorzej. Wczesny okres wypraw wikingów to temat bardzo atrakcyjny dla miłośników powieści historycznych. Tym razem mamy okazję poznać życie w północnej Norwegii widziane oczyma kobiety córki, żony i matki wojowników: czekanie na mężczyzm zajętych wojowaniem gdzieś w świecie, rytuały odprawiane dla odwrócenia złego losu, radości i troski codzienności. Wydawałoby się, że trudno coś takiego zepsuć, a jednak... Tłumaczenie rzeczy oczywistych (takie wyjaśnienia sugerują, że powieść jest przeznaczona dla młodszego czytelnika, czemu zaprzeczają sceny z seksem w roli głównej), niezręczności językowe (rozbawił mnie zwłaszcza biegający rytm życia), niedoskonałości warsztatowe, błędy (jakiś zamiast jakichś) i literówki (niestety tu korekta się nie popisała), przydługie opisy, głównie uniesień miłosnych to wszystko znacznie obniżyło wartość powieści. Szkoda, bo widać, że autorka włożyła dużo pracy w poznanie epoki, zwyczajów, wierzeń. 
Doczytałam do końca, chociaż miałam chwile zwątpienia. Ale po drugi tom nie mam ochoty sięgać.
(Ocena: 3/6)

Muffiny eksperymentalne

Zaczęło się od wizyty w piekarni. Aguti dojrzała czekoladowe muffiny, co zachęciło nas do pieczenia. Po powrocie do domu dziecię ochoczo zabrało się do roboty. Rozpuściła tabliczkę gorzkiej czekolady ze szklanką mleka, a w misce wymieszała 2 szklanki mąki, 2/3 szklanki brązowego cukru, po łyżeczce proszku do pieczenia i sody, odrobinę cukru waniliowego i garść rodzynek. Po ostygnięciu czekolady (część ulotniła się tajemniczym sposobem ;)) wlała ją wraz z roztrzepanym jajkiem do suchych składników i z grubsza wymieszała. Potem wystarczyło ponakładać do papilotek, posypać krokantem i wstawić do nagrzanego piekarnika. Po upieczeniu konieczne okazało się szybkie studzenie, żeby się nie poparzyć. ;)
Muffiny wyszły bardzo czekoladowe, delikatnie słodkie, lekko wilgotne. Musiałam się spieszyć ze zrobieniem zdjęcia. :)

5 września 2011

Zakładki do książek - oblicza Torunia

Na dobry początek kilka toruńskich zakładek zrobionych jakiś czas temu i wśród znajomych rozprowadzanych. Wszystkie użyte zdjęcia są moją własnością. Linki z zakładkami o wyższej rozdzielczości, do wydruku, umieszczone są na dole - zalecana ilość to 8 zakładek na stronie A4, mieszczą się wtedy nawet do książek w serii Nike. Zdjęcia użyte do zakładek wykonane są przeze mnie i podlegają ochronie prawa autorskiego. Można z nich korzystać do użytku własnego.

1, 2, 3, 4, 5, 6