30 kwietnia 2013

kwiecień 2013 – podsumowanie

Nie był to jakościowo najlepszy miesiąc. Na początku dominowały czytadła, a więc książki średnie, musiałam się więc poratować jakimś pewniaczkiem (Golding, Greene). Z nowych, niepowtórkowych książek, perełką miesiąca był Śmiech Afrodyty.
Jak zwykle lista przeczytanych książek, uzupełniana na bieżąco, jest po prawej, w zakładce „przeczytane w 2013”.

● ● ●

Bohdan Petecki, Taki, co przyszedł z góry
Moje pierwsze spotkanie z Peteckim (mam niejasne wrażenie, że w młodości coś tam jednak czytałam) nie było specjalnie udane. Powieść jest pokręcona, mało co wiadomo, za długo nie wiadomo, o co właściwie chodzi, a to zniechęca. Niemniej styl jest obiecujący, więc dam autorowi jeszcze szansę, zwłaszcza że posiadam dwie inne jego książki.
(Ocena: 3,5/6)
„Pamięć [...]. Coś, co człowiekowi nie pozwala skupić się na jednej, właśnie uciekającej chwili. W efekcie uciekają mu wszystkie. Ciągle.” (Wyd. Dolnośląskie, 1995, s. 23)
„Na obcej planecie wszystko musi być inne. Krajobraz, budowle, drzewa, urządzenia, a już koniecznie istoty żywe. Nikt jeszcze nie postawił stopy na żadnej zamieszkanej planecie, ale każdy wie, że byłaby nieskończenie inna. To trochę tak, jak z nową żeniaczką, po rozwodzie. Będzie zupełnie inaczej i kropka.” (s. 49)

Ursula Le Guin, Oko czapli
Przeciętna powieść bardzo dobrej autorki. Ot, taka tam opowiastka o eksplorowaniu nowej planety. Le Guin skupiła się na relacjach między dwiema zamkniętymi społecznościami, ich próbach współpracy i dzielenia się pracą do wykonania i dobrami z tej pracy płynącymi. Klasyczny układ panowie-poddani zaburza podejście „poddanych” do przymusu pracy, ich specyficzny, nieagresywny bunt i to, co z niego wynikło. Można przeczytać z braku ciekawszej lektury.
(Ocena: 4/6)

Katarzyna Grochola, Houston, mamy problem
(Ocena: 4,5/6)

Sara Gruen, Woda dla słoni
Powieść całkiem fajna, tyle że pomysł mocno odtwórczy, co mi przeszkadzało niestety. Wiekowy mężczyzna, przebywający w domu spokojnej starości, wspomina swoje życie, głównie tę część, gdy był związany z cyrkiem. Znacznie pełniej i bardziej malowniczo wykorzystał ten motyw Berger w Małym Wielkim Człowieku.
(Ocena: 4,5/6)

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Cukiernia Pod Amorem, t. 1-3
(Ocena: t. 1-2 – 4,5/6, t. 3 – 5/6)

Rebecca Gablé, Osadnicy z Catanu
(Ocena: 4,5/6)

Olga Gromyko, Zawód: Wiedźma: Tom 1
Szkoda, że nie przeczytałam tej powieści parę lat temu – na pewno by mi się spodobała. Niestety teraz jest tylko niezła, wyrosłam i za dużo dobrych książek przeczytałam, żebym mogła ją uznać za lepszą. Poza tym konfrontacja wiedźmy z wampirami wydaje mi się już mało ciekawa, nawet jeśli wszystko opisane jest z dużym humorem, choćby i chwilami nieco wymuszonym, sztucznym. A, i to, że zło zostaje pokonane przez młodą, niedoświadczoną adeptkę, jest już tak wtórne i trącące myszką, że naprawdę chwilami ciężko się czyta. Ogólnie: można, ale nie trzeba, są lepsze powieści fantasy.
(Ocena: 4/6)

Dmitry Glukhovsky, Metro 2033, Metro 2034
Przyznam się, że mam słabość do powieści postapo, więc łapię wszystko o tej tematyce. Metro plasuje się gdzieś w środku stawki – dostarczyło kilku fajnych chwil, ale zbyt dużo miało scen skądś znajomych, żeby zasłużyć na piątkę. Ciut lepsza była część druga, oprócz akcji zawierająca garść rozważań o kondycji ludzkości przed kataklizmem atomowym i po nim. Można się zapoznać, choćby dla orientacji, co takiego o tej tematyce Rosjanie wymyślili.
(Ocena: 4,5/6)

Peter Green, Śmiech Afrodyty
(Ocena: 5,5/6)

Philippa Gregory, Ziemskie radości
John Tradescant jest ogrodnikiem i podróżnikiem. Pracuje dla najznakomitszych person w Anglii, tworząc ogrody, hodując rośliny, zbierając nowe okazy w różnych miejscach znanego świata. Jest powiernikiem i cichym doradcą, zawsze w służbie, zawsze gotowy na nową przygodę, do ostatnich dni życia troszczący się o swoje rośliny.
Jak na pierwsze spotkanie z autorką wyszło całkiem nieźle. Trochę długo się wciągałam, co przy powieści historycznej rzadko mi się zdarza, ale potem było już dobrze. Wyszła z tego niezła powieść, dość drobiazgowo opisująca bohaterów, tych małych i tych wielkich, łącznie z królewskimi. Ciekawe spojrzenie na czasy Stuartów.
(Ocena: 4,5/6)

Robert Graves, Córka Homera (powtórka)
Podeszłam do tej powieści drugi raz. Z niezbyt budującym rezultatem. Córka Homera chyba najmniej mi leży z poznanych dotychczas książek Gravesa. Gubiłam się w imionach, chociaż nigdy nie miewam tego problemu (nawet Buendiów rozpoznawałam bez trudu), akcja musiała się długo przebijać do mojej świadomości, a i tak nie porwała, no nie podeszła mi. Nie mogę też powiedzieć, żeby była zła, jest po prostu średnia.
(Ocena: 4/6)

William Golding, Widzialna ciemność
(Ocena: 5/6)

Graham Greene, Sedno sprawy (powtórka)
(Ocena: 6/6)

Wojciech Lewandowski, Przez pustynie na ośnieżone szczyty...
(Ocena: 4,5/6)

Maurice Leblanc, Zbrodnia w zamku; Tajemnica Królowej
Arsen Lupin znany jest chyba wszystkim. Dżentelmen-włamywacz to postać stworzona jako przeciwwaga dla genialnych literackich detektywów, tropiących zbrodnię z maestrią i wprawą, przede wszystkim dla Sherlocka Holmesa. Przygody tego przestępcy są na pewno malownicze i tajemnicze, ale literacka strona powieści Leblanca pozostawia sporo do życzenia. Prościutka stylistyka i minimalizm użytych środków pozwalają skupić się na temacie, czyli zbrodni i kradzieży. Niestety mocno trąci myszką. Do oddania, jeśli ktoś jest chętny.
(Ocena: 3/6)

● ● ●

Statystyki:
W sumie (w miesiącu/w roku): 18/66
Powtórki: 2 (Graves, Greene)
Cykle zakończone: 2 (Cukiernia pod Amorem, t. 1-3, Metro x 2)
Cykle w trakcie: 0
Autorzy polscy: 6 (Petecki, Grochola, Gutowska-Adamczyk x 3, Lewandowski)
Autorzy obcy: 12 (Le Guin, Gruen, Gablé, Gromyko, Glukhovsky x 2, Green, Gregory, Graves, Golding, Greene, Leblanc)
Średnia ocen: 4,42

Realizacja projektów:
Książki historyczne – 6 (Cukiernia pod Amorem, t. 1-3, Śmiech Afrodyty, Córka Homera, Sedno sprawy)
Nobliści – 1 (Golding)
Z półki (nowe [powtórki]/razem w roku [z powtórkami]/cel) – 6[2]/23[32]/31
Wyczekane – 3 (Osadnicy z Catanu, Śmiech Afrodyty, Widzialna ciemność)
Trójka e-pik – 1. książka, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę: Cukiernia pod Amorem, t. 1-3 2. kryminał pisany kobiecą ręką: – 3. książka, która została zekranizowana: Woda dla słoni
Z literą w tle – 15 (Le Guin, Grochola, Gruen, Gablé, Gutowska-Adamczyk x 3, Gromyko, Glukhovsky x 2, Green, Gregory, Graves, Golding, Greene)
Wojna i... literatura – 4 (Cukiernia pod Amorem, t. 1-3, Sedno sprawy)
Czytam fantastykę – 1 (Osadnicy z Catanu)
Pod hasłem – 3 (Domy, chatki i zamczyska: Cukiernia pod Amorem, t. 1-3)
Wyzwanie miejskie – 1 (Kryminały z akcją z jednym z polskich miast lub powieść, której fabuła osadzona jest w Lublinie: Cukiernia pod Amorem, t. 2)
Pochłaniam strony, bo kocham tomy (24.01.–24.04.2013) – 16577! Wygrałam!
Eksplorując nieznane – 0
Jubileuszowe lektury – 4 (Pratchett)

28 kwietnia 2013

Widzialna ciemność

William Golding
Widzialna ciemność (Darkness Visible)
tłum. Małgorzata Golewska-Stafiej i Leszek Stafiej
Czytelnik, 1986

Widzialna ciemność to prosta opowieść o zwyczajnych ludziach, ich zwykłym życiu, pragnieniach, niezrealizowanych marzeniach, wyimaginowanych posłannictwach. To opowieść o ukrytych stronach człowieczej duszy, o przeciwstawianiu sobie dobra i zła, tkwiącego w każdym z nas, o trudnej do zdefiniowania, a czasem i odkrycia, innej, mrocznej, głęboko schowanej cząstce naszego jestestwa. O wyborach, które tak naprawdę nie są wyborami, tylko przymusem wewnętrznym, niemożliwym do odparcia, natrętnym i dominującym. U jednych bierze on początek w wojnie, przypadkowym nieszczęściu, napiętnowaniu ogniem, u innych w skłonnościach różnych od tych uważanych za normalne, braku miłości i akceptacji, wieloletnim pomijaniu, ignorowaniu potrzeby bliskości i zwykłego domowego ciepła, odrzuceniu poza swój mały, bezpieczny światek.
Trzyczęściowa powieść rozpoczyna się mocnym uderzeniem: podczas nalotu Londynu z pożaru wyłania się poparzony chłopiec. Żołnierze ratują go, odstawiają do szpitala, skąd po długich miesiącach cierpień wychodzi, by znów normalnie żyć. Ale czy jego życie może być normalne? Mocno oszpecony wzbudza litość i niechęć, poczucie winy i przykry przymus niesienia pomocy, dania pracy. Matty radzi sobie jak potrafi z obrzydzeniem dostrzeganym na twarzach innych i z własnymi lękami wobec spotykanych ludzi, zwłaszcza pięknych kobiet. Ucieka przed nimi aż do Australii w naiwnym mniemaniu, że tam tych spotkań uniknie. Swój strach próbuje pokonać czytając Biblię, ucząc się jej na pamięć, szukając w niej odpowiedzi na dręczące go pytania, do skutku, do bólu, do obłędu...
Część druga jest zapisem dorastania Sophy i Toni, bliźniaczek Stanhope, przedstawiona oczami tej pierwszej. To Sophy daje się poznać lepiej, pokazując swoje odczucia, wrażenia i myśli, w przeciwieństwie do Toni, którą widzimy tylko z zewnątrz, nie domyślając się, o czym myśli i jak postrzega świat. Tak duże zróżnicowanie postaci sióstr jest zresztą mylące dla czytelnika – Sophy opowiada o Toni, jakby była ona jej wymyśloną przyjaciółką, jaką czasem tworzą sobie dzieci. I nawet postrzeganie dwoistości bliźniaczek przez osoby postronne nie jest w stanie osłabić tego wrażenia nierealności Toni.
Jak łatwo przewidzieć w trzeciej części nastąpi spotkanie wątków Matty’ego i Sophy, w nieco nieoczekiwany sposób, co jest plusem zakończenia. I tak po mocnym, szóstkowym początku napięcie spada i przechodzi stopniowo w dość monotonny środek z lekkim podniesieniem poprzeczki pod koniec. 
Golding pisze treściwie, bez zbędnych słów, opisując zwykłe życie w ciekawy sposób, nie unikając tematów trudnych i dyskusyjnych, zahaczając o podstawowe problemy, gnębiące człowieka w każdych ciężkich czasach, budując klimat dostatecznie mroczny, żeby chwilami nie można było się oderwać, i stawiając dość pytań, żeby było o czym pomyśleć po zakończeniu lektury. Jego bohaterowie nie są jednoznaczni, trudno polubić tych, którzy na pierwszy rzut oka wydają się dobrzy i potępić tych, którzy wyglądają na złych. Świat Goldinga jest zresztą pełen ludzi niewiele wartych, choć inteligentnych, śmiesznych, choć oczytanych, i znaczących, choć głupich. Do takich wniosków prowadzą autora wieloletnie obserwacje, takie bywa doświadczenie czasu wojny i pokoju.
(Ocena: 5/6)

● ● ●
„Historia to banialuki. Historia polega na tym, że nic niewarci ludzie piszą o niczym.” (s. 345)
„Wszyscy jesteśmy szaleni, cała nasza przeklęta rasa ludzka. Uwikłani w złudzenia, oszustwa, kłamstwa o przenikalności przegród, wszyscy szaleni, w domu wariatów.” (s. 348)

23 kwietnia 2013

Przez szelmostwa Afrodyty dzisiaj ginę...

Peter Green
Śmiech Afrodyty
(The Laughter of Aphrodite)
tłum. Cecylia Wojewoda
Czytelnik, 1969, s. 432
„Na szczycie wielkiej, czarnej, liczącej dwa tysiące stóp skały, nawisłej nad Koryntem z miną śpiącego tytana, stałam bogom podobna, z wiatrem we włosach i całą Grecją pod moimi stopami. Na północy, daleko, połyskując śniegiem swych szczytów, wyrastały Helikon i Parnas. Tam przy wezbranych, śpiewających wodach, w krystalicznym powietrzu miały swoją siedzibę Muzy; tam nad Delfami krążyły orły lecąc do proroczego kamienia – pępka świata.” (s. 227)
Czasem, czytając jakąś książkę, natrafiamy na cytat, krótki wers, wspomnienie o innym twórcy. Niekiedy jest to wzmianka tak sugestywna, że pragniemy poznać tego twórcę bliżej, jako człowieka i jako pisarza czy poetę. Tak miałam podczas czytania Judy nieznanego, gdzie zacytowany fragment wiersza Safony skłonił mnie do bliższego zaznajomienia się z jej życiem, zwłaszcza że na półce czekał od pewnego czasu Śmiech Afrodyty.
Safona – najsławniejsza poetka starożytności, żyjąca na przełomie VII i VI wieku p.n.e., matka i kochanka poezji lirycznej, natchniona i trzeźwa jednocześnie, pełna wdzięku i kobiecości. Mało się zachowało materiałów o niej i niewiele fragmentów jej wierszy. Z dostępnych strzępów zbudował Green piękną i bardzo ciekawą powieść, zręcznie wplatając fikcję w nieliczne fakty i budując obraz wrażliwej kobiety, poetki, kochanki i matki na tle dawnej Grecji, uzupełniając ją posłowiem, kalendarium i tablicą genealogiczną.
Poznajemy Safonę w wieku prawie pięćdziesięciu lat, zmęczoną, ale chłonącą naturę wszystkimi zmysłami, wspominającą swą przeszłość, jej punkty zwrotne, dobre i niemiłe chwile. Przytłoczona życiem, znudzona codziennością, samotna w tłumie domowników, pisze, żeby „oczyścić swoje cierpienie słowami, wydobyć ból na wierzch, wypalić ranę, by mogła się goić” (s. 37). Zbiera strzępy swego życia, co i rusz wydobywając jakieś wspomnienie z „graciarni umarłej przeszłości” (s. 38), patrzy, jak prezentuje się całość. Mamy więc okazję zobaczyć Eresos, gdzie spędziła najwcześniejsze lata, i odwiedzić Mitylenę, największe miasto na Lesbos, a także Syrakuzy, miejsce, gdzie spędziła wygnanie, doznała inicjacji seksualnej, rozwinęła się, zdobyła popularność i sławę, zyskała wiarę w siebie i nadzieję na przyszłość: „wystarczy, żebym wyciągnęła rękę, a zgarnę gwiazdy z firmamentu, noc otrze się jak miękkie futerko kota o moje palce” (s. 323). Poznajemy przełomowy dla Grecji czas ścierania się warstw społecznych, zanikania znaczenia arystokracji i zdobywania wpływów przez kupiectwo, przewrotów politycznych, targów o zyski. Zapoznajemy się z obywatelami sławiącymi miasto: poetą Alkajosem, znanym autorem poezji miłosnej, z którym Safona utrzymuje znajomość przez całe życie, od lat dziewczęcych, gdy, jeszcze nieświadoma własnych preferencji, zarzuca mu grzeszne skłonności, nazywając zboczeńcem, i władcą Pittakosem, uważanym za jednego z siedmiu mędrców starożytnej Grecji, któremu nie szczędzi poetka ostrych słów, nazywając chamskim oportunistą: „sprytny, bez zasad, gruboskórny, ambitny, zmysłowy mężczyzna o wulgarnych apetytach, sprzedający za cenę władzy takie ideały, na jakie go stać” (s. 187).
Powieść w formie wspomnień poetki wyszła bardzo udanie. Jako że za wierszami nie przepadam, a suche biografie mnie nudzą, trochę bałam się tej książki. Niepotrzebnie. Jest napisana ładnym, niemalże poetyckim językiem, doskonale pasującym do naszego wyobrażenia głównej bohaterki, jej twórczości, wyrażania siebie w poezji. Piękne są nawet opisy przyrody, sprawiające, że czujemy wiatr wiejący po łąkach, słyszymy szum morza, niemal dostrzegamy morskie żyjątka uwijające się w poszukiwaniu pokarmu. To książka do niespiesznego poznawania, dla wyrobionego czytelnika, gotowego zatrzymać się, zadumać, przemyśleć przeczytane i przeżyć opisane. Warto dać jej czas.
(Ocena: 5,5/6)

● ● ●
„Przez szelmostwa Afrodyty dzisiaj ginę...” (s. 179)
„[...] tak jak czas tworzy tradycję czy dynastię, tak też je niszczy w odpowiedniej chwili. W ostatecznym rozrachunku ocenia się człowieka według tego, co robi, a nie według tego, czym jest... a jeszcze mniej według tego, czym byli jego przodkowie.” (s. 201)
[...] świat pokoju, dobrobytu, otwartych granic; świat, który równie swobodnie obraca ideałami jak winem i oliwkami; świat, w którym wojna i wąskie uprzedzenia narodowe nie mają miejsca – świat kosmopolityczny, w którym artysta, twórca, jest honorowany bardziej niż byle wyszczekany generał...” (s. 222)
[...] jeśli można polegać na Homerze, to bogowie są podobni raczej do złośliwych dzieci: mają nieograniczoną władzę i niepoczytalne zamiłowanie do sprawdzania tej władzy na biednych śmiertelnikach.” (s. 308)
„Kiedy znika chęć do życia, niech wymrze dobre nasienie.” (s. 351)

19 kwietnia 2013

Cukiernia Pod Amorem

Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Cukiernia Pod Amorem
t. 1: Zajezierscy, t. 2: Cieślakowie, t. 3: Hryciowie
Nasza Księgarnia, 2010-2011
s. 472 + 472 + 504

Przymierzałam się do powieści pani Gutowskiej-Adamczyk już od dłuższego czasu. Lubię sagi, rozgrywające się na przestrzeni wieków, więc Cukiernia kusiła mnie tym bardziej. Ale gdy przyszła pora, by sięgnąć po te solidne tomy, wcale nie poszło łatwo. Przez prawie połowę pierwszej części wciągałam się powoli i mozolnie, bliska rezygnacji, żeby potem dać się jednak złapać i nie móc już odłożyć do końca. Zwłaszcza że im dalej, tym było lepiej – trzecia część podobała mi się najbardziej.
Na początku trzeba wykazać się cierpliwością i skupieniem, żeby nie pogubić się w gąszczu osób i czasów, dość szybko wprowadzanych i zmieniających się. Akcja rozgrywa się naprzemiennie w trzech punktach czasowych, pokazując nam najpierw lata sześćdziesiąte XIX wieku, z powstaniem styczniowym i jego konsekwencjami, potem od schyłku wieku XIX aż do końca II wojny światowej i scalające to wszystko lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Wydarzenia skupiają się wokół postaci z trzech tytułowych rodów, których poszczególni członkowie tworzą nieoczekiwane niekiedy więzi rodzinne, mnożąc tajemnice rodowe, współpracując i próbując przetrwać w trudnych czasach wojny i pokoju. Bohaterów łączy sprawa średniowiecznego pierścienia, będącego pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie w rodzie Zajezierskich, a utraconą w czasie zawieruchy wojennej, pojawiającą się nieoczekiwanie podczas wykopalisk archeologicznych w Gutowie. Ogarnięcie tak szerokiej perspektywy dziejów, z tak wieloma bohaterami, jest przedsięwzięciem wcale niełatwym.
Podczas czytania miałam niejasne wrażenie, że ślizgam się po powierzchni, że można było napisać więcej, bardziej dogłębnie pokazać losy ludzi, ale mogło to być też moje podświadome pragnienie, żeby dostać lepszą sagę, dłuższą i bardziej smakowitą, jak lubię. Chwilami te trzy tomy urzekają, ale chwilami nużą. Ogólnie nie było więc źle, chociaż pozostało mi wrażenie, że mogło być lepiej. Miałam problem z bohaterami, bo jakoś niespecjalnie dali się polubić, a niektórzy mnie nawet mocno irytowali, na przykład Iga. Chyba najbardziej mi zależało na Grażynie Toroszyn, niecierpliwiłam się, jak sobie poradzi w trudnych czasach. Lepiej, pełniej oddane są postacie kobiet niż mężczyzn, bardziej ciekawią ich wybory, bardziej przejmują tragicznie często losy – ale to pewnie przez moją przynależność do omawianej płci.
Zdecydowanie najbardziej podobał mi się tom trzeci, wbrew utartemu schematowi, według którego im dalej w cykl, tym słabiej. Bardzo dobrze oddane były zwłaszcza wojenne dzieje bohaterów podczas hitlerowskiego najazdu. Szczególnie przejmująco czytało się o wrześniowej niepewności i dezorientacji, ale też o nadziei na szybkie zakończenie wojny. Mam wrażenie, że dawno nie czytałam tak sugestywnego obrazu początku II wojny światowej, bo zwykle główny nacisk kładzie się na lata okupacji i powstanie warszawskie. Było więc bardzo obrazowo i akurat tyle, ile potrzeba, żeby zarysować tło dla przeżyć bohaterów. Podsumowując: dobrze przemyślana konstrukcja cyklu, nieźle prowadzeni bohaterowie i dość wciągająca fabuła sprawiają, że Cukiernia jest świetną książką i na długie zimowe wieczory, i na leniwy letni wypoczynek.
(Ocena: t. 1-2 – 4,5/6, t. 3 – 5/6)

15 kwietnia 2013

Osadnicy z Catanu

Rebecca Gablé
Osadnicy z Catanu (Die Siedler von Catan)
tłum. Julian Brudzewski
Wydawnictwo Sonia Draga, 2009
s. 776

Od razu zastrzegam, że gry, na podstawie której została napisana ta powieść, nie znam. To znaczy znam z opowiadań córki, która grywa, ale sama nie grałam. I troszkę się bałam, jak to wypadnie. Na szczęście nie było źle.
Grupa ludzi o cechach przypominających wikingów ma dość znojnego życia na północy, w zimnie, głodzie i zagrożeniu napadami ze strony sąsiadów. Prawie cała wieś postanawia zmienić klimat, wyruszając w dziewięć statków na poszukiwanie swojej ziemi obiecanej. Decyzja nie była łatwa, ponieważ do celu tej wyprawy w nieznane ma doprowadzić wędrowców sztorm, a na łaskę żywiołu zdać się ciężko. Większość jednak dociera do samotnej wyspy, w której rozpoznają mityczną siedzibę bogów – Catan. Pozostaje się tu urządzić, założyć gospodarstwa i podzielić pracę, żeby wykorzystać zdolności poszczególnych członków małej społeczności.
Osadnicy znaleźli idealne miejsce do życia: łagodny klimat, sprzyjający uprawie zbóż, bogate zasoby naturalne wyspy, dzikie konie i kozy, spokojne bydło – sielanka. Od pewnego momentu miałam nieodparte wrażenie, że czytam retrospektywną powtórkę z Tajemniczej wyspy Verne’a w wersji średniowieczno-wikińskiej – utwierdził mnie w nim nawet odzywający się z rzadka wulkan jako wyraz niezadowolenia Odyna i komunikacji z wierzącymi. Jako przeciwwaga dla idylli potrzebny był więc element destrukcyjny, żeby urozmaicić przygody, wszak o takim zwyczajnym życiu nudno się czyta w dzisiejszych czasach (no dobra, są jeszcze miłośnicy Buddenbrooków, i są pisarze, którzy mają tyle talentu, żeby się zbliżyć do kunsztu Manna ;)), wprowadziła więc autorka konflikt między najbogatszym niegdyś Olafem, inicjatorem wyprawy, a Candamirem, który objawił się w trudnych chwilach jako postać mogąca przewrócić dotychczasowe zwyczaje do góry nogami. Wystarczy przecież, że ktoś młody i rzutki inaczej myśli, chce zmian, pragnie czegoś nowego w nowym otoczeniu, żeby dotychczasowy nieformalny przywódca poczuł się zagrożony i zaatakował. Następuje więc nieunikniony podział społeczności na dwie grupy, do czasu, gdy Olaf sam się podkłada, ulegając grzesznej żądzy, i zostaje wykluczony z życia osady. Nowy układ sił w społeczności sprzyja zmianom prawa w zakresie sposobów rozwiązywania sporów. Nowe wyzwania są też sprawdzianem dawnych przyjaźni i powodem nawiązywania świeżych sojuszy, wzbudzając czasem niechęć, czasem podziw dla nowego, odważnego myślenia: „uważam za niedorzeczne trzymanie się tych tradycji, których jedyną wartością jest to, że istnieją od dawna” (s. 453).
Bohaterowie są bardzo różnorodni. Zapobiegliwy Olaf, dzięki mądrym posunięciom potrafiący się wzbogacić w każdych okolicznościach, a pomagający bliźnim tylko wtedy, gdy widzi w tym interes, jest jednocześnie tyranem dla swoich bliskich i okrutnikiem bez serca dla pozostałych. Jego przeciwieństwem jest Candamir, młody przywódca rodzinnego klanu, potrafiący poświęcić się w imię przyjaźni, pomóc, gdy potrzeba, zlitować się nad biedniejszym. Te cechy charakteru czynią go jednak słabym, ulegającym wpływom zewnętrznym, w spotkaniu z Olafem nawet lękliwym, co trochę zgrzyta i kłóci się z powszechnym obrazem stereotypowego wikinga-zabijaki. Jest też Sakson Austin, misjonarz, niewolnik, podstępnie i niepostrzeżenie wprowadzający nową, łagodną z pozoru wiarę do społeczności twardych i silnych. I postacie kobiet: piękna, zdecydowana i silna Siglind, podstępna i mściwa Gunda, dobra i łagodna, ale twarda Asta.
Osadników z Catanu czyta się szybko, fabuła, mimo powolności, z jaką się toczy, jest wciągająca, bohaterowie barwni, ale... Mam wrażenie, że czegoś jest tu za mało, że po tym, co istotne, autorka się tylko prześlizgnęła, traktując cały pomysł zbyt powierzchownie (swoją drogą byłby z tego niezły tasiemcowy serial). Bo nie wystarczy, że powieść zawiera elementy życia, wierzeń, zwyczajów, okraszone pokonywaniem przeciwności losu i przeciwstawianiem się wrednemu, nielubianemu bohaterowi. Nie wystarczy, że jest miłość i nienawiść, porwania i pogonie, walki i krwawe obrzędy. Potrzebne jest jeszcze coś, co to scali, zbuduje z ciekawych elementów interesującą całość – i tego mi trochę zabrakło. Czyta się więc dobrze, ale nie należy oczekiwać głębi, wystarczy nastawić się na wciągającą przygodówkę. Chociaż gdzieś w podtekście jest ostrzeżenie, jak groźna może być władza, rzeczywista czy urojona, i jak bezlitosnym narzędziem, wykorzystywanym przez sprytnych ludzi, jest religia, jakakolwiek wiara w moce nadprzyrodzone, manipulująca mniej świadomymi, ich lękami przed nieznanym, groźnym, innym, wykorzystująca zabobony i ciemnotę mas do realizacji własnych celów – władzy i bogactwa.
Powieść została wydana pozornie starannie. Niestety przeszkadzały mi liczne literówki i błędy składu, jak choćby bękarty. Zgrzytały niezręczności stylistyczne, niewyłapane przez redakcję i korektę, i irytowała forma niektórych imion: Hacon, Cnut, Fulc (ten odmieniany też przez c), chociaż do tego ostatniego można się od biedy po jakimś czasie przyzwyczaić.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●
„Można człowieka zmusić, żeby coś zrobił. Zapewne można go nawet zmusić, żeby powiedział wszystko, co się chce usłyszeć. Niezależnie jednak od użytych środków nie zdołasz nikogo zmusić, żeby w coś wierzył lub nie wierzył. Jeżeli chcesz zniszczyć czyjąś wiarę, musisz go zabić.” (s. 356)

11 kwietnia 2013

Houston, mamy problem

Katarzyna Grochola
Houston, mamy problem
Wydawnictwo Literackie, 2012
s. 608

Nie jestem fanką twórczości pani Grocholi. Dwukrotna próba zmierzenia się z jej powieściami skończyła się zniechęceniem i postanowieniem unikania na przyszłość. Cóż z tego, skoro wygrałam w konkursie jej nową, przyjemnie grubaśną powieść, w dodatku w unikatowej, numerowanej obwolucie. Wypadało chociaż spróbować, bez większych zresztą nadziei na wciągnięcie. I tu zaskoczenie – nie dość, że powieść mnie wciągnęła, to w dodatku tak mocno, że przeczytałam te sześćset stron niemal w jeden dzień. Zdecydowanie powieść trafiła w odpowiedni dla mnie moment.
Trzydziestodwuletni Jeremiasz, obciążony kredytem i dominującą matką, wychowującą go samotnie, odkąd chłopiec skończył 12 lat, po rozstaniu z miłością swojego życia i widowiskowym spaleniu mostów w pracy, musi poukładać sobie wszystko od nowa. Żeby było trudniej, codzienność zatruwa mu Szara Zmora, czyli sąsiadka z dołu, przy najmniejszym hałasie waląca szczotką w sufit, i Herakles, ukochany „ciułała” matki, darzący Jeremiasza nienawiścią czystą i nieskomplikowaną, z wzajemnością zresztą. Natomiast pomocą służą mu przyjaciele, wierni nie tylko w piciu, dzielący z nim pasje i rozumiejący bez pytania.
Bohater jest stereotypowym mężczyzną, skoncentrowanym na sobie, egoistycznie podchodzącym do otaczającej go rzeczywistości. Podczas tych kilku miesięcy, przez które mu towarzyszymy, ma okazję przejść przemianę, zrozumieć co nieco, poznać siebie i otaczające go kobiety, naprawić, co się da, dojrzeć i dorosnąć. Sporo jak na jednego słabego faceta, z tendencją do ściągania na siebie kłopotów. Jednak wizja beznadziei obecnego życia jest potężnym bodźcem do zmian. Zwłaszcza że co i rusz przypomina sobie same fajne chwile spędzane kiedyś z Martą, a z opowiadanych zdarzeń przebija bolesna tęsknota za tą jedyną, ukochaną kobietą. Zabawne nieporozumienia wprowadzają do powieści szczyptę lekkiego humoru, a przekonanie Jeremiasza, że wie, o co chodzi, często kończy się komicznym qui pro quo – co, jako przestroga, że najpierw trzeba wysłuchać, potem zastanowić się, a dopiero na końcu wysnuwać wnioski, jest i cenne, i, wydawałoby się, oczywiste.
Narracja jest pierwszoosobowa, prowadzona przez Jeremiasza. Przyznam, że bałam się trochę takiego zabiegu, a to z powodu czytanej kiedyś książki Tomasza Mirkowicza, dobrego skądinąd pisarza i tłumacza, który zupełnie skopał niezły pomysł na powieść opisując wydarzenia z punktu widzenia kobiety. W Pielgrzymce do ziemi świętej Egiptu kompletne niezrozumienie psychiki odmiennej płci biło boleśnie po oczach, stanowiąc przestrogę na przyszłość przed sięganiem po podobnie skonstruowane książki. Jednak taka narracja w wykonaniu Katarzyny Grocholi wydaje się być znacznie lepiej dopracowana, na tyle, na ile jestem w stanie to ocenić z kobiecego punktu widzenia. Ciekawie byłoby dowiedzieć się, jak mężczyznom widzi się pod tym względem Houston, ale nie udało mi się namówić na lekturę męża, z którego zdaniem się liczę, chociaż nie zawsze się zgadzam. W każdym razie Houston czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, w czym nie przeszkadza też obecność pewnej dawki materiału do przemyśleń; trafne charakterystyki, głównie kobiet, mogą przysporzyć nam odrobiny refleksji. Powieść wydana jest starannie, niemal bez błędów (brak kropki tu i ówdzie czy nadmiarową spację można pominąć).
(Ocena: 4,5/6)

8 kwietnia 2013

Stworki-potworki

Małe, sympatyczne stworki z resztek włóczki powstają z natchnienia chwili, bez schematów i próbek. Ot, takie improwizacje. Nadają się do towarzyszenia nam przy kluczach czy plecakach. Ich pierwszy kolega służy już od jakiegoś czasu mojej Aguti, nie ma więc czasu na pozowanie do zdjęć. ;) 
Wszyscy razem:


Wodnik i siedmiorniczka:


Płaszczaki:


Niebiescy przyjaciele z piłką:


I jeszcze samotny wodnik w zmienionych kolorach: