15 kwietnia 2013

Osadnicy z Catanu

Rebecca Gablé
Osadnicy z Catanu (Die Siedler von Catan)
tłum. Julian Brudzewski
Wydawnictwo Sonia Draga, 2009
s. 776

Od razu zastrzegam, że gry, na podstawie której została napisana ta powieść, nie znam. To znaczy znam z opowiadań córki, która grywa, ale sama nie grałam. I troszkę się bałam, jak to wypadnie. Na szczęście nie było źle.
Grupa ludzi o cechach przypominających wikingów ma dość znojnego życia na północy, w zimnie, głodzie i zagrożeniu napadami ze strony sąsiadów. Prawie cała wieś postanawia zmienić klimat, wyruszając w dziewięć statków na poszukiwanie swojej ziemi obiecanej. Decyzja nie była łatwa, ponieważ do celu tej wyprawy w nieznane ma doprowadzić wędrowców sztorm, a na łaskę żywiołu zdać się ciężko. Większość jednak dociera do samotnej wyspy, w której rozpoznają mityczną siedzibę bogów – Catan. Pozostaje się tu urządzić, założyć gospodarstwa i podzielić pracę, żeby wykorzystać zdolności poszczególnych członków małej społeczności.
Osadnicy znaleźli idealne miejsce do życia: łagodny klimat, sprzyjający uprawie zbóż, bogate zasoby naturalne wyspy, dzikie konie i kozy, spokojne bydło – sielanka. Od pewnego momentu miałam nieodparte wrażenie, że czytam retrospektywną powtórkę z Tajemniczej wyspy Verne’a w wersji średniowieczno-wikińskiej – utwierdził mnie w nim nawet odzywający się z rzadka wulkan jako wyraz niezadowolenia Odyna i komunikacji z wierzącymi. Jako przeciwwaga dla idylli potrzebny był więc element destrukcyjny, żeby urozmaicić przygody, wszak o takim zwyczajnym życiu nudno się czyta w dzisiejszych czasach (no dobra, są jeszcze miłośnicy Buddenbrooków, i są pisarze, którzy mają tyle talentu, żeby się zbliżyć do kunsztu Manna ;)), wprowadziła więc autorka konflikt między najbogatszym niegdyś Olafem, inicjatorem wyprawy, a Candamirem, który objawił się w trudnych chwilach jako postać mogąca przewrócić dotychczasowe zwyczaje do góry nogami. Wystarczy przecież, że ktoś młody i rzutki inaczej myśli, chce zmian, pragnie czegoś nowego w nowym otoczeniu, żeby dotychczasowy nieformalny przywódca poczuł się zagrożony i zaatakował. Następuje więc nieunikniony podział społeczności na dwie grupy, do czasu, gdy Olaf sam się podkłada, ulegając grzesznej żądzy, i zostaje wykluczony z życia osady. Nowy układ sił w społeczności sprzyja zmianom prawa w zakresie sposobów rozwiązywania sporów. Nowe wyzwania są też sprawdzianem dawnych przyjaźni i powodem nawiązywania świeżych sojuszy, wzbudzając czasem niechęć, czasem podziw dla nowego, odważnego myślenia: „uważam za niedorzeczne trzymanie się tych tradycji, których jedyną wartością jest to, że istnieją od dawna” (s. 453).
Bohaterowie są bardzo różnorodni. Zapobiegliwy Olaf, dzięki mądrym posunięciom potrafiący się wzbogacić w każdych okolicznościach, a pomagający bliźnim tylko wtedy, gdy widzi w tym interes, jest jednocześnie tyranem dla swoich bliskich i okrutnikiem bez serca dla pozostałych. Jego przeciwieństwem jest Candamir, młody przywódca rodzinnego klanu, potrafiący poświęcić się w imię przyjaźni, pomóc, gdy potrzeba, zlitować się nad biedniejszym. Te cechy charakteru czynią go jednak słabym, ulegającym wpływom zewnętrznym, w spotkaniu z Olafem nawet lękliwym, co trochę zgrzyta i kłóci się z powszechnym obrazem stereotypowego wikinga-zabijaki. Jest też Sakson Austin, misjonarz, niewolnik, podstępnie i niepostrzeżenie wprowadzający nową, łagodną z pozoru wiarę do społeczności twardych i silnych. I postacie kobiet: piękna, zdecydowana i silna Siglind, podstępna i mściwa Gunda, dobra i łagodna, ale twarda Asta.
Osadników z Catanu czyta się szybko, fabuła, mimo powolności, z jaką się toczy, jest wciągająca, bohaterowie barwni, ale... Mam wrażenie, że czegoś jest tu za mało, że po tym, co istotne, autorka się tylko prześlizgnęła, traktując cały pomysł zbyt powierzchownie (swoją drogą byłby z tego niezły tasiemcowy serial). Bo nie wystarczy, że powieść zawiera elementy życia, wierzeń, zwyczajów, okraszone pokonywaniem przeciwności losu i przeciwstawianiem się wrednemu, nielubianemu bohaterowi. Nie wystarczy, że jest miłość i nienawiść, porwania i pogonie, walki i krwawe obrzędy. Potrzebne jest jeszcze coś, co to scali, zbuduje z ciekawych elementów interesującą całość – i tego mi trochę zabrakło. Czyta się więc dobrze, ale nie należy oczekiwać głębi, wystarczy nastawić się na wciągającą przygodówkę. Chociaż gdzieś w podtekście jest ostrzeżenie, jak groźna może być władza, rzeczywista czy urojona, i jak bezlitosnym narzędziem, wykorzystywanym przez sprytnych ludzi, jest religia, jakakolwiek wiara w moce nadprzyrodzone, manipulująca mniej świadomymi, ich lękami przed nieznanym, groźnym, innym, wykorzystująca zabobony i ciemnotę mas do realizacji własnych celów – władzy i bogactwa.
Powieść została wydana pozornie starannie. Niestety przeszkadzały mi liczne literówki i błędy składu, jak choćby bękarty. Zgrzytały niezręczności stylistyczne, niewyłapane przez redakcję i korektę, i irytowała forma niektórych imion: Hacon, Cnut, Fulc (ten odmieniany też przez c), chociaż do tego ostatniego można się od biedy po jakimś czasie przyzwyczaić.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●
„Można człowieka zmusić, żeby coś zrobił. Zapewne można go nawet zmusić, żeby powiedział wszystko, co się chce usłyszeć. Niezależnie jednak od użytych środków nie zdołasz nikogo zmusić, żeby w coś wierzył lub nie wierzył. Jeżeli chcesz zniszczyć czyjąś wiarę, musisz go zabić.” (s. 356)

5 komentarzy:

  1. Szok! Grę znam, należy do moich absolutnie ulubionych, to wielki hit ale książka? Pierwsze słyszę :)
    Wiesz, że przygodówki to nie moja bajka, a jak nie ma tam jeszcze tego "czegoś" to i czytać szkoda czasu. No, ale dzięki jednak za informację o tym tytule.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, jakoś nie przypuszczam, żeby Ci się spodobała. :)

      Usuń
  2. Czytałam i bardzo mi się podobała :) Miałam inne wydanie i może tych błędów nie było? Albo zbyt się zaangażowałam w czytanie i nie zwróciłam na nie uwagi. Natomiast jeśli chodzi o 'brak czegoś' to miałam podobne odczucia, chociaż nie umiałam nazwać o co mi chodzi, to odkładając tą powieść miałam poczucie niedosytu, jak gdyby zabrakło ważnego elementu to scalenia całej kompozycji. Ale nie żałuję czasu z tą lekturą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błędów można nie zauważyć, jeśli czytamy szybko. To jest jednak moje przekleństwo, że rzadko udaje mi się nie widzieć literówek.
      Jeśli traktować ją jako wciągające czytadło to jest naprawdę fajna powieść. Tylko to uwieranie, że coś nie gra... :)

      Usuń
  3. Dzięki za podesłanie linka do recenzji,
    została dodana do wyzwania "Czytam Fantastykę"
    pozdrawiam i dobrej nocy życzę!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz dotyczący posta.
Proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, bo świąt nie obchodzę, a inne uwagi najlepiej kierować na podanego maila, pocztę sprawdzam każdego dnia. Dziękuję! :)