31 stycznia 2012

styczeń 2012 – podsumowanie

Bardzo dobry czytelniczo miesiąc. Aż cztery razy postawiłam 5,5 i to w większości książkom dla młodzieży. Sporo też jest piątek. Niestety trafiła się jedynka i dwójka, co rzadko się zdarza. Pełna lista przeczytanych książek jest po prawej, w zakładce „przeczytane w 2012”. Część doczekała się oddzielnych recenzji, a tu pokrótce omawiam pozostałe tytuły.

● ● ●

Ryszard Kapuściński, Rwący nurt historii
Świetne, jak zawsze u Kapuścińskiego, podsumowanie tendencji rozwoju poszczególnych regionów świata. Autor opisuje różnice między kontynentami, religiami, kulturami i przejawami cywilizacji, omawia zalety i wady rozwoju technologicznego, globalizacji, walki z terroryzmem, dominacji cywilizacji zachodniej i prognozy rozwoju państw basenu Oceanu Spokojnego.
(Ocena: 5/6)

Terry Pratchett, W północ się odzieję
Kolejne spotkanie z Tiffany Obolałą, już prawie szesnastoletnią. Tym razem Tiffany udaje się do Ankh-Morpork, by w tym nieznanym sobie świecie odnaleźć syna zmarłego barona. Za nią podąża bezoczny, śmierdzący cień. Czarownica musi zmierzyć się z obudzonym wcześniej, aroganckim złem.
Jak zwykle u Pratchetta dużo humoru i dużo mądrości przemyconej w niby lekkiej formie. Większość zdań to perełki godne cytowania. Tylko dlaczego podczas czytania uparcie nasuwały mi się skojarzenia z Czarnoksiężnikiem z Archipelagu?
Ciągle jednak zgrzyta mi nazwa Nac Mac Feeglowie, znacznie bardziej podoba mi się Fik Mik Figle.
(Ocena: 5/6)

Kilka cytatów (Prószyński i S-ka, 2011):
„Trucizna trafia tam, gdzie trucizna jest przyjmowana.” (s. 140)

„Przeszłość trzeba pamiętać. Jeśli nie wiesz, skąd przychodzisz, to nie wiesz, gdzie jesteś, a jeśli nie wiesz, gdzie jesteś, to nie wiesz, dokąd zmierzasz.” (s. 160)

„A przecież ja wiem, że nie zrobiłam nic złego. Ale... czy naprawdę? Oglądam swoje życie tylko od wewnątrz, a przypuszczam, że wewnątrz siebie nikt nigdy nie robi nic złego.” (s. 163)

„Nauka polega na odkrywaniu, kim kto jest, gdzie jest i na czym stoi, w czym jest dobry i co leży za horyzontem, i w ogóle wszystkiego. Na szukaniu miejsca, gdzie człowiek będzie pasował.” (s. 287)

„Każdy krok jest pierwszym krokiem, jeśli prowadzi we właściwym kierunku.” (s. 290)

Santa Montefiore, Spotkamy się pod drzewem ombu
Argentyńska telenowela – fabuła kręci się wokół tego, kto kogo kocha i komu przeszkadza w miłości. Dla wielbicieli tasiemcowych seriali. Wytrzymałam może 1/4 książki licząc, że zacznie się dziać coś ciekawego, ale dłużej nie dałam rady. Tej autorce dziękujemy.
(Ocena: 1/6)

Mariusz Szczygieł, Zrób sobie raj
Bardzo dobre reportaże o naszych południowych sąsiadach. Szczygieł potrafi zajmująco opisać życie i mentalność Czechów. Sporo jest o stosunku do wiary i religii, zwyczajach związanych z religią, np. o pogrzebach, można też zapoznać się z genezą takiego stosunku Czechów do kościołów. Zrób sobie raj jest dla mnie lepszy i ciekawszy od Gottlandu.
(Ocena: 5/6)

Rafał Kosik, Felix, Net i Nika oraz Świat Zero
Kolejny tom świetnej serii dla młodzieży o trójce przyjaciół ustawicznie wpadających w tarapaty. Tym razem wpadli w Pierścień, znany z Teoretycznie Możliwej Katastrofy, a zbudowany w celach eksperymentalnych w Instytucie Badań Nadzwyczajnych.
Powieść bardzo dobra, trzymająca w napięciu, błyskotliwa i pełna humoru, ale te błędy... Dlaczego młodzież musi się tu nauczyć takich kwiatków, jak ten, że kobieta i mężczyzna to „obaj”? Panie Kosik, bardzo proszę... Takie wpadki nie pozwalają mi ocenić dzieła wyżej, nawet jeśli treść na to zasługuje.
(Ocena: 5,5/6)

Kathryn Stockett, Służące
Świetna powieść o amerykańskim Południu lat sześćdziesiątych XX wieku. Jackson w stanie Mississippi to miasto pełne uprzedzeń rasowych i trudnych relacji między czarnymi i białymi mieszkańcami. Narracja prowadzona jest zamiennie przez dwie czarnoskóre służące i jedną młodą białą kobietę, które po długich rozterkach podejmują decyzję opisania swoich doświadczeń. Ta decyzja zmieni życie wszystkich zainteresowanych.
(Ocena: 5,5/6)

Axel Munthe, Księga o ludziach i zwierzętach
Urokliwe opowiadania miłośnika wszystkiego, co żywe i piękne; zachwyt nad życiem, zwierzętami, krajobrazami, muzyką, całym pięknem świata; troska o zachowanie tego, co wartościowe na zewnątrz i wewnątrz człowieka. Bardzo sympatyczna lektura dla każdego, komu nie jest obojętny los świata.
(Ocena: 4/6)

Truman Capote, Miriam (powtórka)
Cztery krótkie opowiadania, których tematem przewodnim są dzieci i sny. To zupełnie inny Capote niż z Z zimną krwią, ciepły, a jednocześnie trochę niesamowity.
(Ocena: 4/6)

Jerzy Marian Mech, W blasku szpady
Polska za czasów Sobieskiego. Samowola i warcholstwo, dzielenie kraju między magnatów: kto silniejszy, ten urwie większy kawałek. Pościgi, pojedynki, tajne rokowania, machanie szabelką, panowie i słudzy, czarownice i samowolni inkwizytorzy, miłość i namiętność. Niezła powieść dla młodzieży, ale nic więcej. Zakończenie sugeruje, że będzie ciąg dalszy – ktoś coś wie?
Fabuła skojarzyła mi się z powieściami Hena o starościcu Wolskim.
(Ocena: 4/6)

Nadżib Mahfūz, Rozmowy nad Nilem
Zdecydowanie mało ciekawa powieść. Gadanie, palenie haszyszu, gadanie, wstawki z przemyśleniami egzystencjalnymi, palenie haszyszu, gadanie – i tak przez większą część książki. A czytelnik czeka, aż coś się zacznie dziać. Czeka z coraz mniejszą nadzieją, że będzie ciekawie. Doczytałam tylko dlatego, że to Mahfūz, chociaż nie było warto.
(Ocena: 3/6)

Anatolij Pristawkin, Nocowała ongi chmurka złota
Druga wojna światowa to dla rosyjskich sierot czas głodu i chłodu, tułaczki i strachu. Historia braci bliźniaków jest wstrząsająca nawet bez grasujących wokół partyzantów. Ale i w tak trudnym życiu chłopcy trafiają na życzliwych ludzi, którzy potrafią podzielić się chlebem i miłością.
Ostatnio każda powieść rosyjskiego pisarza, jaką czytam, jest przygnębiająca, epatuje biedą i trudami życia. Czy poleci mi ktoś coś bardziej optymistycznego?
(Ocena: 5/6)

Aleksander Minkowski, Szaleństwo Majki Skowron
Niezła powieść o sprawach ważnych dla młodzieży, relacja z rodzicami, wzajemnym poszanowaniu dla swoich wyborów, szacunku i wierze w słuszność decyzji. O dojrzewaniu i dojrzałości do dzielenia się najbliższymi. Nie wiem, dlaczego ominęła mnie ta powieść w młodości, kojarzę tylko film, a i to mgliście.
(Ocena: 4/6)

Robert Muchamore, Sekta
Bardzo dobra powieść sensacyjna dla młodzieży. I kolejne, po Flanaganie, spotkanie z organizacją bazującą na naiwności wierzących i wykorzystującą ich do swoich celów. Młodociani agenci muszą dokonać rozpoznania wewnątrz sekty i zdobyć dowody powiązania jej z organizacją terrorystyczną. Do akcji wkracza James z Laurą i Daną. Powieść trzyma w napięciu od pierwszej strony.
(Ocena: 5,5/6)

Andrzej Pilipiuk, Czarownik Iwanow
Jakoś wyjątkowo nie leży mi postać Jakuba Wędrowycza. A w kolejce czeka jeszcze jedna powieść z tego cyklu – czytać albo nie czytać, oto jest pytanie.
(Ocena: 3/6)

A.A. Milne, Dwoje ludzi
Dość przyjemna książka autora Kubusia Puchatka. Fabuła nie jest porywająca, ale z powieści tchnie spokój i radość życia na wsi, wśród natury, w przeciwieństwie do chaosu egzystencji miejskiej. Czytelnik może też się delektować delikatnym, niewymuszonym humorem i inteligencją głównego bohatera, którego nie zdołała zepsuć nieoczekiwana sława autora bestselleru.
(Ocena: 4/6)

Jeffrey Archer, Sprawa honoru
Całkiem przyzwoita powieść szpiegowsko-sensacyjna ze wskazaniem na sensacyjność. I to mi właśnie nie pasuje, bo kryminałów i sensacji mam dość od kilkunastu lat, kiedy to nastąpił przesyt powtarzalnymi fabułami, wolę elementy szpiegowskie (chyba muszę powtórzyć sobie coś Grahama Greene’a, on ładnie pisał o tych tajemnicach i podwójnych agentach). Niemniej powieść napisana sprawnie i z werwą, mimo dość długiego zawiązywania się akcji. Dla amatorów na pewno przyjemna rozrywka.
(Ocena: 4/6)

Rick Riordan, Morze Potworów
Kolejna powieść dla młodzieży, z kolejnego cyklu czytanego razem z córką.
Riordan miał dość oryginalny pomysł umieszczając greckich bogów w Nowym Jorku i każąc im działać wśród ludzi nieprzerwanie od trzech tysięcy lat. Jestem już jednak nieco znudzona młodocianymi herosami, czarodziejami czy innymi wybawcami ludzkości, z narażeniem życia i przy użyciu magii bądź nadzwyczajnych przedmiotów ratujących przyjaciół, szkołę, rodzinę czy ogólnie cywilizację, w jakiej żyjemy. Ale dzieciakom się podoba i o to chodzi, nieprawdaż?
(Ocena: 4,5/6)

I mały cytat (Wydawnictwo Galeria Książki, 2009):
„Potwory nigdy nie umierają. Powstają na nowo z chaosu i barbarzyństwa, które zawsze kotłują się pod powierzchnią cywilizacji [...]. Trzeba je w kółko pokonywać albo utrzymywać na odległość.” (s. 250)
● ● ●

Realizacja projektów:
Nobliści – 2 (White,  Mahfūz)
Z półki – 4 
W sumie (w miesiącu/w roku): 29/29

30 stycznia 2012

Konfitura cytrusowa

Póki są jeszcze ładne cytrusy, trzeba się zabrać za zrobienie małego zapasu konfitury. Przepis podała dawno temu na Mniamie Magda z Mediolanu, z nieco innymi proporcjami, ale po wielokrotnym robieniu ustaliłam, jaka ilość cukru i wody najbardziej mi odpowiada.

Na konfiturę będą potrzebne:
● 1 grapefruit
● 1 pomarańcza
● 1 cytryna
● 1-1,2 kg cukru
(u MzM 1,5 kg)
● 1 l wody
(u MzM 2,2 l)

1. Owoce bardzo dokładnie wyszorować, sparzyć i pokroić w kostkę, nie za małą, nie za dużą, jaką kto lubi. Zasypać cukrem, zalać wodą, pomieszać nieco i odstawić na noc.
2. Gotować na niezbyt dużym ogniu do uzyskania pożądanej konsystencji, tzn. gdy kropla kapnięta na zimny talerzyk zastyga ładnie. Trzeba uważać, żeby nie przepalić konfitury, bo nabierze niezbyt przyjemnego aromatu i zrobi się mocno ciemna.
3. Gotową konfiturę przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić dokładnie i włożyć pod kocyk, żeby powolutku ostygła.
4. Zajadać z czym kto lubi – dla mnie najlepsza jest z chałką domowej roboty. Smacznego!


28 stycznia 2012

Wybraniec, posłaniec, mściciel

Najpierw była Złodziejka książek. To znaczy napisana była później, ale przeczytałam ją jako pierwszą. Bardzo dobra, dająca do myślenia, niepozostawiająca czytelnika obojętnym. Sięgnęłam więc po kolejną powieść Markusa Zusaka.
Posłaniec (Nasza Księgarnia, 2009) to dziwna powieść. Narracja pierwszoosobowa, prowadzona krótkimi, jakby poszarpanymi zdaniami – irytujący sposób. Fabuła początkowo wydaje się też jakby porwana, dopiero z czasem coś się klaruje, zawiązuje, jakby wyjaśnia. Jednocześnie pociąga i odpycha, intryguje i odrzuca, zaciekawia i nie podoba się. Ale czytam dalej. Dlatego lub pomimo to.
Zakompleksiony dziewiętnastolatek, dotąd zajęty głównie spędzaniem czasu na grze w karty z kumplami i myślami o seksie z dziewczyną, której nie może mieć, przypadkiem udaremnia napad na bank. Staje się chwilowym bohaterem brukowców. Zaczyna dostawać zadania do wykonania. Na kartach do gry przychodzą adresy – pod każdym jest coś do zrobienia. Albo enigmatyczne polecenia poparte groźbami. Lub też nazwiska pisarzy czy tytuły filmów, które łączy jakiś klucz.
Problemem Eda jest to, że za dużo myśli. Zbyt często się zastanawia. Za długo zwleka z działaniem. To nie wychodzi mu na dobre. Ma wątpliwości, które dusi w sobie. To opóźnia działanie. To cały Ed, tylko Ed. Ale Ed zmienia się pod wpływem wykonywanych zadań. Staje się kimś. Wydaje się bardziej odległy. Obcy, ale lepszy. Pozostawił swój ślad w świecie. Zyskał poczucie celu.
Ostatecznie oceniłam powieść wysoko. Przyzwyczaiłam się do dziwnego stylu i zaczęła mi się podobać. Pod irytującą początkowo narracją kryje się sporo tematów do przemyśleń. Warto sięgnąć i spróbować, trzeba tylko wytrzymać kilkadziesiąt początkowych stron.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

„Czy naprawdę pozwalamy innym, by nas poznali?” (s. 122)

„Wielkie rzeczy to zazwyczaj drobiazgi, które zostały zauważone.” (s. 212)

„Tradycja może być brzydkim słowem, zwłaszcza w okolicach Bożego Narodzenia.
Rodziny z całego świata spotykają się przy stole i radują swoim towarzystwem przez jakieś kilka minut. Przez godzinę się tolerują. Później już z trudem znoszą swoją obecność.” (s. 271)

27 stycznia 2012

Cebulaki

Szybkie pierogi z wkładką cebulową doskonale nadają się do piwa czy czerwonego barszczu. Ten przepis królował kiedyś na mniamie.

składniki:
● 25 dag sera twarogowego
● 15 dag masła
● ok. 25 dag mąki pszennej
● duża cebula albo i dwie
● sól
● pieprz



sposób przygotowania:
1. Twaróg rozdrobnić w palcach, dodać masło, mąkę i odrobinę soli, wyrobić na gładką masę dosypując mąkę w razie potrzeby. Schłodzić nieco.
2. Obrać i pokroić cebulę, najlepiej w grube półplasterki.
3. Ciasto rozwałkować, wykroić kółka. Uformować pierożki z cebulą w środku posypaną solą. Ułożyć na blaszce, posypać pieprzem.
4. Piec ok. pół godziny do zrumienienia.

Zajadać lekko przestudzone, bo cebula w środku jest bardzo gorąca i może parzyć. Smacznego!

Z tego ciasta można też zrobić ciasteczka lub paluszki (bez cebuli), trzeba je wtedy posypać grubą solą i pieprzem. Przegryzka gotowa.



[szklanka to 250 ml, masło zawsze extra, natomiast mąka, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, to szymanowska typ 480]

26 stycznia 2012

Sekta w natarciu

W ósmej części Zwiadowców, w Królach Clonmelu, przenosimy się na wyspę sąsiadującą z Araluenem, Hibernię.  W Hibernii źle się dzieje. Większość krajów, bo aż pięć królestw z sześciu, opanowała sekta nowego boga Alsejasza. Po zagarnięciu ostatniego, Clonmelu, jego wyznawcy zaczną się rozlewać po Araluenie. Oddział specjalny w osobach Halta, Willa i Horace’a udaje się do zagrożonego królestwa w celu powstrzymania zalewu nowej religii. Przy okazji wychodzą na jaw bardzo ciekawe informacje o Halcie.
Świetnie został tu ukazany mechanizm przekształcania sekty w nową religię. Charyzmatyczny przywódca potrafi umiejętnie manipulować zachowaniem tłumu ogłupiałego nieszczęściami, prowadząc do wytyczonego wcześniej celu – władzy i bogactwa. Do sekty przyłącza się coraz więcej ludzi porwanych entuzjazmem, spotęgowanym lękiem i ślepą nadzieją (jak powiedział Umberto Eco w Cmentarzu w Pradze: „Ludzi cechuje przede wszystkim to, że gotowi są we wszystko uwierzyć. No bo czyż kościół przetrwałby 2 tysiące lat, gdyby nie powszechna łatwowierność.”). Czy znajdzie się rada na zło pleniące się pod pozorem dobra? Oczywiście dobrze się stało, że na miejscu są zwiadowcy. Z poprzednich części wiemy już, że poradzą sobie w każdej sytuacji, gromiąc przeciwników siłą, perswazją czy fortelem. W trudnej chwili sprawdzi się też znana nam ze starożytnego Rzymu zasada panem et circenses, a zwłaszcza jej druga część.
Królowie Clonmelu to jak dotąd najlepsza część cyklu. Znajdujemy tu oprócz przygody również pochwałę nauki i ćwiczeń doskonalących nabyte umiejętności, poznajemy mechanizmy polityki, korzyści wynikające z przewagi męstwa i odwagi cywilnej nad tchórzliwym chowaniem głowy w piasek i liczeniem, że jakoś to będzie. Dobrze nakreślone sylwetki bohaterów, trafne obserwacje znanej nam rzeczywistości przeniesione w otoczkę fantasy zachęcają do przemyśleń na temat odpowiedzialności, władzy, religii i wiary.
Zaobserwowałam też znaczącą poprawę jakości tekstu – niemal nie ma błędów. Brawo dla wydawnictwa!
(Ocena: 5,5/6)

Poprzednie tomy omawiałam tutaj.

25 stycznia 2012

Murzynek

Ciasto łatwe do zrobienia, a ciągle bardzo smakuje, mimo tak wielu nowych ciekawych pokus. :)

składniki:
● 25 dag masła
● 1/2 szklanki mleka
● 1 i 1/2 szklanki cukru
● 4 łyżki kakao lub kawy rozpuszczalnej (naturalnej albo zbożowej)
● 4 jajka
● szczypta soli
● 2 szklanki mąki
● 1 łyżka proszku do pieczenia
● aromat migdałowy
● wiórki kokosowe

sposób przygotowania:
1. W garnku zagotować mleko z cukrem, wsypać kakao lub kawę, mieszać do rozpuszczenia, dołożyć masło, rozpuścić, aż będzie gładkie. Odlać pół szklanki na polewę, resztę ostudzić.
2. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka roztrzepać z ostudzoną masą, białka ubić na sztywną pianę z odrobiną soli.
3. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, połączyć z masą, a następnie delikatnie wymieszać z pianą z białek.
4. Przełożyć do formy wyłożonej pergaminem albo wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą. Piec 45 minut w temperaturze 190-200°C.
5. Ostudzone ciasto polać lekko ciepłą polewą i posypać wiórkami kokosowymi (niekoniecznie).

Ciasto można upiec w formie kwadratowej o boku 20 cm, ale wychodzi dosyć wysokie (zdjęcie wersji kakaowej powyżej). Można też w dużej prostokątnej, wtedy wyjdzie takie (tu kawowe):



[szklanka to 250 ml, masło zawsze extra, natomiast mąka, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, to szymanowska typ 480]

24 stycznia 2012

Południowa Afryka raz jeszcze

Przypadkiem trafiła mi w ręce powieść Luanshyi Greer Kto sieje wiatr. Określenie jej jako sagi zapowiadało sporą dawkę przyjemnego czytania, ponieważ uwielbiam powieści długie i wielotomowe, przywiązując się do bohaterów i traktując ich jak dobrych znajomych. Osadzenie akcji na terenach południowej Afryki było dodatkowym atutem, gdyż lubię ten rejon, jego dziką przyrodę itp. Troszkę się jednak rozczarowałam. 
Saga obejmuje dzieje czterech pokoleń rodziny francuskiego osadnika, Jacquesa Bouvilliers, rodziny, która przez kilkadziesiąt lat toczyła walkę o przetrwanie na afrykańskiej ziemi, uprawiając winorośl, borykając się z przesądami i uprzedzeniami, walcząc z bronią w ręku o swój naród, religię i ideały. Luanshya Greer ukazała dziewiętnastowieczny Kraj Przylądkowy poprzez losy ludzi związanych ze sobą więzami rodzinnymi, przez sąsiedztwo czy rasę. Surowa kraina, tętniąca życiem, dopiero czeka na odkrywców złota i diamentów, a przecież już ścierają się tu interesy angielskich kolonizatorów, Burów i rdzennych mieszkańców Afryki – i każda z tych grup uważa tę ziemię za swoją i gotowa jest walczyć w jej obronie do końca.
Ludzie uwikłani w środowiskowe i rasowe uprzedzenia nie potrafią pogodzić się z rzeczywistością, w której przyszło im żyć. Miłość białego mężczyzny do kolorowej kobiety jawi im się jako coś obrzydliwego, a śniady owoc takiego związku jest plamą na honorze całej rodziny. Robią więc wszystko, by się tej skazy pozbyć, bez wahania płacą nawet najwyższą cenę. Trwają w kłamstwie, które usidla ich i ich rodziny, a odkrywane jest zbyt późno, by zmienić coś trwale i dać prawdziwe szczęście.
Czas i miejsce akcji powieści Greer znane mi są z licznych powieści Wilbura Smitha (część z nich opisałam wcześniej), ale, mimo że ukazują podobne warunki i takie same konflikty, różnią się tempem i intensywnością przeżywania lektury. W pisarstwie Luanshyi Greer znać kobiecą rękę, cechuje je delikatność i wyczucie, dla autorki ważniejsze są uczucia i tajemnice skrywane w duszach wrażliwych bohaterów. Nie ma tu, jak u Smitha, krwawych polowań, setkami ubijanych zwierząt, bitew spływających hektolitrami posoki – wszystko jest bardziej stonowane, rozmyte, a przez to nawet jakby mniej realistyczne. Nie jest to złe pisarstwo, chociaż chwilami ociera się o gatunek zwany pogardliwie romansidłem, ale wolę jednak bardziej „męskie” wydanie południowoafrykańskiej kolonizacji.
(Ocena: 4/6)

23 stycznia 2012

Z resztek włóczki

Przychodzi taka chwila, gdy stwierdzamy, że mamy sporo małych kłębuszków włóczki, na pierwszy rzut oka do niczego nie pasujących. Można je wykorzystać do tworzenia ozdób, biżuterii czy innych prostych drobiazgów. U mnie dodatkowo leżały kartonowe tuleje po kordonku (moja córcia w dzieciństwie nazywała je łełlonikami ;)), wymyśliłam więc ozdobne pudełka na drobiazgi.


To coś w sam raz dla początkujących. Pojemniki można robić półsłupkami lub słupkami, można również zastosować proste wzory. Zaczynamy od zrobienia denka, w każdym okrążeniu dodając taką liczbę słupów lub półsłupków, żeby denko było płaskie. Do większych pojemników, na półsłupkowe denka w pierwszym rzędzie było 10 słupków i 10 oczek łańcuszka naprzemiennie, potem dodawałam kolejno: w drugim rzędzie w co drugim oczku dodatkowy słupek (30 słupków), w trzecim w co trzecim oczku dodatkowy słupek (40 słupków), w czwartym w co czwartym oczku dodatkowy słupek (50 słupków), w piątym w co piąty słupek dodatkowy słupek. Dało mi to 60 słupków i tyle wystarczyło na obwód tulei. Potem robiłam bez dodawania aż do górnej krawędzi, ostatni rząd ściągając nitką, żeby nie spadało, wierzch można zostawić otwarty lub dorobić pokrywkę. Na dno pojemnika zalecałabym dać przycięty do obwodu sztywny kartonik, wtedy nie będzie się wybrzuszać i nic nie wypadnie. Można również okleić tuleję kolorowym papierem (zwłaszcza jeśli robimy słupkami, bo wtedy prześwituje to, co pod spodem). 


Przy zastosowaniu półsłupków nie ma problemu z prześwitywaniem szarej tulei.


Bardzo łatwo można też zrobić efektowny kwiatek. Robimy łańcuszek z nieparzystej liczby oczek, co najmniej 23 (na kwiatek 12-płatkowy). W pierwszym rzędzie: 3 o. łańcuszka zamiast pierwszego słupka, słupek w czwarte o. od szydełka, 2 słupki w co drugie o. łańcuszka. W drugim rzędzie: 3 o. łańcuszka zamiast pierwszego słupka, słupek między dwa słupki poprzedniego rzędu, 2 o. łańcuszka, 2 słupki w to samo miejsce, 1 o. łańcuszka (czyli powtarzamy sekwencję: 2 słupki, 2 o. ł., 2 słupki rozdzielając ją jednym o. łańcuszka). W trzecim rzędzie: w każdy łuczek z 2 o. łańcuszka poprzedniego rzędu wkłuwamy 10 słupków. Na koniec wystarczy uformować kwiatek, wykorzystując go jako broszkę lub element większej kompozycji:


22 stycznia 2012

Zapiekanka z ziemniaków

Jeden ze smaków dzieciństwa u babci. Ziemniaki dymfowane na ognisku, w garnku żeliwnym, z kiełbasą, boczkiem, cebulą, nakryte liśćmi kapusty i kawałkiem darni. Przybyły razem z przodkami z Czech, zadomowiły się i rozprzestrzeniły po Polsce. Nie mam szans na ognisko w bloku ;), więc robię wersję zapiekaną w piekarniku.

składniki:
● ziemniaki
● cebula
● czosnek
● boczek wędzony
● kiełbasa
● sól i przyprawy








W naczyniu żaroodpornym układać warstwami plastry ziemniaków, kiełbasę i/lub boczek, pokrojoną cebulę i czosnek, solić i posypywać przyprawami. Ilość warstw dowolna, byle na wierzchu były ziemniaki przyprószone solą. Naczynie przykryć np. folią aluminiową, piec w dobrze nagrzanym piekarniku co najmniej 40 minut. Sprawdzić, czy ziemniaki są miękkie.
Smacznego!

Dzisiaj czuję się mocno najedzona. :)

21 stycznia 2012

Jednak czytam dalej

Miałam już nie czytać cyklu Johna Flanagana, głównie ze względu na schematyczność, jaka drażniła mnie w pierwszym tomie (wspomniałam o nim wcześniej). I zrobiłabym błąd. Na szczęście ma latorośl, której Zwiadowcy bardzo się spodobali, namówiła mnie na przydźwigane z biblioteki kolejne tomy twierdząc, że ciąg dalszy jest lepszy od Ruin Gorlanu. I rzeczywiście, od drugiego tomu czytało mi się znacznie przyjemniej, czemu sprzyjała wartka akcja i jakby nieco lepszy warsztat autora (albo i kolejnych tłumaczy), wciągające czytelnika w świat o realiach zbliżonych do wczesnośredniowiecznej Europy, głównie Brytanii, ale i Gallii, Skandynawii oraz północnej Afryki.
Przygody Willa, Horace’a, Alyss i ich przyjaciół są okazją do przedstawienia atrakcyjnego świata średniowiecznych królestw, wojen, wypraw wikingów, walk mieczem, toporem czy przy pomocy łuku i strzał, konnych galopad, rozgryzania spisków, ujawniania zdrad i prób zrozumienia zjawisk niewytłumaczalnych. Bohaterowie dorastają w świecie brutalnym, rządzącym się twardymi prawami, gdzie niewolnictwo jest zwyczajną codziennością, a o każdy krok trzeba walczyć z żądnymi zysków i władzy przeciwnikami.
Świat Zwiadowców nie ogranicza się do krajów wzorowanych na Europie zachodniej i północnej. W swoich wędrówkach przyjaciele trafiają też do krain zamieszkałych przez pustynne plemiona, których pierwowzorem byli Arabowie, Tuaregowie i Beduini. Co ciekawe, nie mają kłopotów z porozumiewaniem się, jakoś wszyscy bez problemu rozumieją, co mówią nawet odległe plemiona – czyżby „wspólna mowa”? Takich uproszczeń jest oczywiście więcej, ale pomińmy je milczeniem, albowiem nie przeszkadzają one w rozkoszowaniu się emocjonującymi przygodami dzielnych wojowników. Cykl jest ciekawy nie tylko dla młodszych czytelników, również dorośli znajdą w nim rozrywkę.
W kolejnych tomach nieznacznie poprawiła się poprawność tekstu, ale kuleje jeszcze interpunkcja, napotkać też można liczne powtórzenia słów i niezręczne sformułowania niewyłapane przez redakcję i korektę albo po prostu nie wprowadzone przez składacza (nie każdy ma zwyczaj sprawdzania, co i jak wprowadził). Od starannie skądinąd wydanych książek oczekujemy jednak większej dbałości o szczegóły, zwłaszcza jeśli książki te przeznaczone są dla młodszego czytelnika, dla którego powinny być wzorcem poprawności językowej. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że wydawca w przyszłości bardziej zadba o brak błędów.

● ● ●

Płonący most
Morgarath dąży do pokonania sprzymierzonych wojsk Araluenu, Celtii i Picty. Na usługach ma wargalów, kierowanych poleceniami bezpośrednio ze swego mózgu, i Skandów, najemników pływających po okolicznych morzach na wyprawy łupieskie. Misterny plan opiera się na zgraniu ataku kilku oddziałów wojsk, z których jeden ma przejść budowanym w tajemnicy mostem. Traf chciał, że na prawie ukończony most trafia zwiadowczy uczeń Will, znany nam z Ruin Gorlanu.
(Ocena: 5/6)

Ziemia skuta lodem
Will i Evanlyn jako niewolnicy płyną na statku Skandów do mroźnej krainy. Podróż morska, nieprzychylna pogoda, prymitywni woje, trudy i przeciwności losu hartują młodych bohaterów i ukazują, jak radzić sobie w nieoczekiwanych sytuacjach. Jednocześnie na ratunek Willowi wyrusza Halt, któremu w wędrówce towarzyszy Horace. Ta dwójka musi przemierzyć Gallię i Teutonię w drodze na północ. Pozornie prosta droga utrudniana jest co i rusz przez żądnych zysków wydrwigroszów, z którymi sprawnie radzi sobie Horace, przy okazji ćwicząc szermiercze umiejętności.
(Ocena: 5/6)

Bitwa o Skandię
Evanlyn zostaje uprowadzona przez temudżeińskiego jeźdźca. Pościg Willa za porywaczami Evanlyn kończy się desperacką próbą ocalenia dziewczyny. W ostatniej chwili przychodzi wsparcie w osobach Halta i Horace’a. Jednak nie tak łatwo zapomnieć o obecności temudżeińskich wojowników na skandyjskich ziemiach – kto, po zdobyciu Skandii, będzie kolejnym celem stepowych jeźdźców? Czwórka Aralueńczyków musi przekonać skandyjskiego oberjarla do wspólnej walki.
W tym tomie kończy się pewien etap życia Willa i jego przyjaciół.
(Ocena: 5/6)

Czarnoksiężnik z Północy i Oblężenie Macindaw
Kilka lat po walce w Skandii, po zakończeniu nauki, zwiadowca Will otrzymuje pierwsze samodzielne zadanie – zbadanie tajemniczych zjawisk, pojawiających się na północy, przy granicy z Pictą. Według okolicznej ludności odpowiedzialny jest za to czarnoksiężnik, rzucający uroki na każdego, kto wejdzie mu w drogę. Dziwna choroba barona Macindaw również ma być spowodowana czarem. Willowi pomaga w misji Alyss, przyjaciółka z czasów życia w sierocińcu; wkrótce też dołącza do nich Horace.
(Ocena: 5/6)

Okup za Eraka
W tej części cofamy się w czasie prawie o rok – Will jest jeszcze czeladnikiem, więc jeśli chcemy czytać według chronologii wydarzeń to powinniśmy sięgnąć po Okup za Eraka przed obydwoma tomami o Macindaw.
Oberjarl Erak postanawia wybrać się na łupieżczą wyprawę jak za dawnych lat. Niestety, wrogie ugrupowanie doprowadza do jego uwięzienia w dalekiej Arydii. Żeby nie umocnić wrogich oberjarlowi sił w Skandii, po okup Erak zwraca się do aralueńskiego króla Duncana. Na pomoc Erakowi wyrusza do Arydii księżniczka Cassandra wraz z grupą wypróbowanych przyjaciół.
(Ocena: 5/6)

17 stycznia 2012

Chałka

Delikatna, słodka bułka, najlepsza z dobrym, świeżym masłem i domowym dżemem.

składniki:
● 2,5 dag drożdży
● 1 szklanka wody
● 1 jajko
● 1/4 szklanki oliwy
● szczypta soli
● 1/4 szklanki cukru
● 4,5 szklanki mąki pszennej
● białko lub jajko do posmarowania (niekoniecznie, ale jest to wskazane)

sposób przygotowania:
1. Drożdże rozpuścić w letniej wodzie, odstawić na 10 minut. Dodać jajko, sól, oliwę i cukier, zmiksować.
2. Wsypać półtorej szklanki mąki, wymieszać, dodać następne półtorej szklanki mąki, wymieszać i resztę mąki też dodać i tym razem już wyrobić dokładnie. Odstawić na co najmniej godzinę do wyrośnięcia.
3. Wyrobić ponownie, podzielić na 8 części, uformować wałki nieco grubsze pośrodku niż na końcach, spleść 2 poczwórne warkocze. (Można również podzielić ciasto na 6 części i spleść 2 zwykłe, potrójne warkocze.)
4. Położyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, odczekać jakieś pół godziny, aż wyrosną. Można posmarować białkiem albo nawet całym, roztrzepanym, jajkiem. Piec około 40 minut w temperaturze 190°C.

Sposób splatania
poczwórnego warkocza: 












[szklanka to 250 ml, masło zawsze extra, natomiast mąka, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, to szymanowska typ 480]

14 stycznia 2012

W poszukiwaniu ostatniego legionu

Dotąd niespecjalnie lubiłam pisarstwo Waldemara Łysiaka, pewnie dlatego, że kojarzył mi się głównie z Napoleonem, a czas podbojów cesarza Francuzów niespecjalnie mnie interesuje – wolę starożytność i średniowiecze. Gdy trafiłam na Ostatnią kohortę, czyli powieść osadzoną u schyłku cesarstwa rzymskiego, stwierdziłam, że to coś akurat dla mnie, co może mnie do Autora przekonać.
      Rzym broniony przed hordami najeźdźców z północy opiera się resztkami sił. Kto może, czyli kogo stać na łapówki i nie ma skrupułów, ucieka, by ocalić życie i choć resztki majątku. Jednym z patrycjuszy szukających wyjścia z matni jest konsul Valerianus, który do ochrony rodziny i mienia najmuje trybuna Fulviusza, kusząc tego najlepszego wodza pożądanym celem ucieczki – odszukaniem zaginionego, już wtedy legendarnego, ostatniego legionu, by móc poprowadzić go na odsiecz Wiecznemu Miastu.
      Wydarzenia przedstawia nam adoptowany syn Fulviusza, Kaius, pod koniec życia, jako mnich Sabinus, spisujący kronikę wyprawy. Wychowanek greckiego filozofa opisuje wydarzenia ciekawie, chociaż można mieć zastrzeżenia do języka, jakim każe mówić prostym żołnierzom i barbarzyńskim Gotom, czasem nieco zbyt sprawnego i błyskotliwego, godnego retora raczej niż wojaka, a czasem przesadnie wulgarnego. Tę przesadę w jedną czy drugą stronę zrzuca na karb upływu czasu, który zlał w jedno różne drobne uwagi kumulując je w dłuższe, bogatsze wypowiedzi.
      Powieść jest niezła, chociaż do kultowej dla mnie Przemija postać świata Malewskiej, a też opisującej czasy upadku Rzymu i barbarzyńców zalewających imperium, jest jej daleko. Kilka zwrotów akcji pozwala utrzymać uwagę czytelnika na dostatecznym poziomie, żeby nie znudzić, podobać się może również zakończenie wędrówki ostatniej kohorty. Nie skreślam twórczości Łysiaka, na pewno coś jeszcze spróbuję, jeśli tylko będzie zahaczało o interesującą mnie tematykę.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

„Chleb to równie skuteczny łowca dusz jak pochlebstwo. Dałeś głodnemu chleba, wziąłeś mu serce.”

„Żeby pragnąć zemsty, trzeba czuć się ofiarą.”

12 stycznia 2012

Obrus

Już jakiś czas temu skończyłam dwa obrusy. Szydełkowe, z elementów. Robiło się bardzo przyjemnie. :) Zupełnie nie rozumiem, jak kiedyś nie mogłam się zmusić do robienia kolejnego elementu; tak przy czwartym miałam dosyć. Teraz wyszło ich 133 w obu obrusach, a jakoś nie miałam dosyć. ;) Mały ma 7 x 7, a duży 7 x 12 elementów i odpowiednio 90 x 90 cm i 90 x 150 cm, plus mała koronka, bo nie miało dużo zwisać. Zdjęcia są robione na innym stole niż docelowy, więc nie wygląda to tak, jak powinno, ale coś tam widać:




Tu jest schemat, trochę niewyraźny, ale od biedy da się odczytać.

Obrusy robiłam z Maxi Madame Tricote, wyszło 80 dag, szydełkiem 1,5 mm:






Zostało mi jeszcze kordonka na spory obrus. :D

11 stycznia 2012

Ślimakowa czapka

Przyszedł czas na nową czapkę, bo stara się nieco sprała. Podobała mi się ślimakowa, więc taką właśnie sobie zrobiłam. Włóczka Nako Boutique, 100% wełny, 240 m/100 g, druty nr 3,5, wyszedł cały motek.


Niestety jednak w każdej czapce, nawet obiektywnie ładnej, wyglądam nieciekawie, więc pozuje moja córka. Do czapki doczepiony jest, a właściwie był, kwiatek. Już odpruty, bo z nim to już było maksymalne przegięcie. Będzie użyty jako broszka albo element do czegoś, co może w przyszłości zrobię. ;)


Wyszło mi sporo tych ślimakowych prążków, więc nie dało się ładnie ściągnąć u góry. Musiałam dorobić kilka rządków ściągaczem i wygląda co całkiem fajnie:


Sposób robienia ślimaków można znaleźć na wielu blogach, więc nie będę się powtarzać. Uściślę tylko, że wszędzie jest napisane, żeby robić 4 rzędy prawe i 4 lewe na zmianę, a ja powtarzałam 2 rzędy prawe, 1 lewy, a efekt jest jakby taki sam. Ot, ciekawostka. :)

10 stycznia 2012

Podróż w głąb interioru

Jakoś mało dotąd trafiało w moje ręce literatury osadzonej na kontynencie australijskim. Kojarzy mi się jedynie Tomek Szklarskiego z młodości oraz z nieco świeższych Czas miłości Colleen McCullough i Ostatni brzeg Nevila Shute’a, no i oczywiście kilka seriali, o nich jednak tu pisać nie będę. Pewnie coś jeszcze było, ale widocznie nie dość znaczące, żeby zająć całą szufladkę pamięci.
Znajomość literatury Australii postanowiłam uzupełnić o twórczość Patricka White’a, noblisty z roku 1973. Na początek zapoznałam się z Vossem (PIW 1979), powieścią o dążeniu do realizacji marzeń, pokonywaniu przeciwności losu, o miłości i miłosierdziu, o drodze przez pustynię w poszukiwaniu siebie i swojego celu.
Czas akcji to połowa XIX wieku, środowisko mieszczańsko-kupieckie, karety, suknie zamiatające ziemię, spotkania towarzyskie, na których królują „dialogi, niemal mistyczne w swej banalności”, pozór i obłuda religijna.
Główny bohater, Johann Urlich Voss, którego pierwowzorem był podróżnik Ludwig Leichhardt, planuje przejść przez całą Australię. Kompletuje skład wyprawy, zbiera fundusze, organizuje transport. Jednym ze sponsorów ma być pan Bonner, wuj Laury Trevelyan, panny wyłamującej się ze schematów konwenansów, pozwalającej sobie na niehołdowanie jedynie słusznej religii, myślącej samodzielnie i postrzeganej przez znajomych jako zjawisko wyjątkowe, choć niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu: „Laura jest sztywna jak kołek, a co gorzej, inteligentna, więc niegodna zaufania” (s. 59) i „ci, którzy znali Laurę, nie lubili jej, ponieważ czytała za dużo książek” (s. 62). Natomiast Voss to człowiek dumny i twardy, uważający, że „przyszłość będzie tym, czym ją sami zrobimy”, „przyszłość zależy od woli człowieka” (s. 70). I zgodnie z tą deklaracją będzie podążał wytkniętą drogą ku odległemu celowi, ku zachodniemu wybrzeżu Australii, przez pustynie, poznając ląd dotychczas nieoznaczony, nie odzwierciedlony na mapach, którego rzeźbę terenu dopiero nasz bohater chce utrwalić na papierze dla poznania i wygody przyszłych pokoleń.
Moje pierwsze spotkanie z Patrickiem White’em wypadło całkiem udanie. Wyraziście nakreślone charaktery bohaterów, rodzące się między nimi uczucie, klimat zbudowany niewieloma słowami, a oddający istotę stosunków ówczesnych mieszkańców antypodów, ich pragnienia, stawiane sobie cele, czasem miałkość bezmyślnej egzystencji, poczucie wyższości wobec tych, którzy chcą działać zamiast spoczywać na laurach. Brakowało mi jedynie dramatyzmu w pierwszych scenach pustynnego wyczerpania, gdy przed wyprawą stało widmo śmierci z pragnienia – jakoś zbyt płytko przeźlizgnął się White przez te chwile, wypadło to trochę nijako, jakby tak naprawdę problem braku wody nie był realny. Powtórne wejście na pustynię było już lepiej przedstawione. W ogóle końcówka powieści jest bardziej wyrazista – White doskonale ukazuje zmagania Vossa z własną niepewnością i nadmiernym poczuciem wyższości, jego niekompetencję przywódcy, zazdrość w stosunku do Judda, który w odpowiednich chwilach podejmuje właściwe działania. Voss sam podkopuje swój autorytet wśród podwładnych kreśląc tym samym podział ekspedycji na zwolenników swoich i Judda. Równie dobrze opisana jest postać Laury, jej uczucia, zwątpienie w powrót ukochanego, tęsknota i rozpacz, przeczucie nieszczęścia, wreszcie choroba.
O twórczości White’a aż chce się powiedzieć: stara, dobra szkoła – należy on do pokolenia pisarzy debiutujących przed II wojną światową, a z tego okresu pochodzi wielu świetnych twórców literatury, po których często sięgam i do których chętnie powracam. Na koniec jeszcze ciekawostka: White miał jakąś predylekcję do krótkich, jednosylabowych nazwisk – nadał takie aż czterem bohaterom – Voss, Todd, Judd, Bass. Ciekawe, czy w innych powieściach też szafował krótkimi nazwiskami – muszę to sprawdzić. ;)
(Ocena: 4/6)

● ● ●

Garść cytatów:
Ludziom, którzy osiągnęli już pewien poziom, niełatwo zdecydować się  na świadomą pracę nad sobą. Jedni wcześnie dochodzą do wniosku, że ich doskonałość nie zniosłaby takiej zniewagi. Inni odkrywają, że teoria dostarcza im więcej intelektualnej przyjemności niż praktyka. Tylko nieliczni, najbardziej uparci, nie zważając na trudności opuszczają rozkoszną krainę własnych wyobrażeń o sobie i brną przez pustynie upokorzeń i satysfakcji. (s. 76)
Rozpoznanie jednak nie wystarcza, by się wyleczyć. (s. 76)

[...] przyjemnie jest siedzieć i słuchać rozmowy, gdy nie trzeba brać w niej udziału. Słowa wywołują oddźwięk tylko wtedy, gdy nie kojarzą się z obowiązkiem. (s. 84)

[o rodzinie:] to są związki przypadkowe, chociaż w początkach życia próbujemy wmawiać sobie coś przeciwnego i oczywiście potrzebujemy ciepła rodzinnego, bo jesteśmy jeszcze słabi i oszołomieni. Nie umiemy od razu pojąć, że każdy ma swój własny los, który rozstrzyga się poza łonem rodzicieli. (s. 114)

Oboje rzadko siedzieli bezczynnie, chyba że nazwalibyśmy próżniactwem wieczory spędzane przy świecach nad książkami. To jedno niektóre osoby miały im za złe, jako marnowanie czasu i dziwactwo. Książek, oprawnych w skórę, było w ich domu mnóstwo i pochłaniali je chciwie. Niekiedy czytali sobie nawzajem głośno jakieś wybrane fragmenty, tak jakby dzielili się najsmakowitszymi kąskami pieczeni, ze zmysłową niemal przyjemnością. Poza tym nikt im nie mógł niczego zarzucić. (s. 128)

Człowiek jest silny tylko wtedy, gdy nie polega na innych ludziach. (s. 140)

[...] porozumienie między ludźmi to coś równie trudnego jak podbój pustyni: wymaga odwagi. (s. 196)

[...] doskonałość zawsze jest zamkniętym kołem. (s. 203)

Nie rozwiązuje się tajemnicy życia wśród sukcesów, które same w sobie stanowią cel, lecz wśród klęsk, w ciągłym stawaniu się, w nieustannym wysiłku. (s. 277)

9 stycznia 2012

Bounty

Przypomniałam sobie o przepisie na słodycz podobną do batoników bounty, który podawany był kiedyś przez Linn na mniamowym forum. Roboty jest niewiele, a efekt bardzo pożądany:


składniki:
250 ml mleka
15 dag cukru (ok. 2/3 szklanki)
25 dag wiórków kokosowych
15 dag masła
15 dag herbatników (ok. 1 szklanki)
20 dag gorzkiej czekolady

sposób wykonania:
Mleko zagrzać z cukrem do rozpuszczenia, dodać wiórki, chwilę pogotować, odstawić. Dołożyć masło, mieszać, aż się rozpuści. Przestudzoną masę wymieszać ze zmielonymi w maszynce herbatnikami, przenieść do formy wyłożonej papierem do pieczenia lub folią, wyrównać powierzchnię.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, jeśli jest zbyt gęsta, można dodać odrobinę słodkiej śmietanki. Rozsmarować czekoladę równomiernie na masie. 
Schłodzić do zastygnięcia, pokroić.

Uwaga! Bardzo słodkie i uzależniające! Smacznego! :)

[szklanka to 250 ml, masła używam zawsze extra]

3 stycznia 2012

Bajkowe zakładki

Na co dzień jest sporo o książkach, więc przyda się coś do książek, czyli zakładki. Tym razem będzie bajkowo. Rysowała moja córka jeszcze w czasach przedszkolnych. Wtedy też sporo ich porozdawałyśmy niektóre dzieci pytały, co to jest. No cóż, bywa i tak. 
Część zakładek przedstawia sceny z powieści dziecięcych, niektóre są podpisane. Mile widziane zgadywanie, jaką książkę obrazują te, na których brak informacji.
Pliki można skopiować z linków podanych niżej. Można je drukować wyłącznie dla własnych potrzeb. Projekty zakładek są chronione prawem autorskim.

1. 

2.

3.

4.

5.

1, 2, 3, 4, 5

2 stycznia 2012

Trylogia o kuzynkach

Próbowałam kiedyś czytać Andrzeja Pilipiuka którąś powieść o Wędrowyczu, ale nieszczególnie mi podeszła. Widocznie postać zapijaczonego egzorcysty nie współgrała z moimi ówczesnymi potrzebami czytelniczymi. Sięgając od niechcenia po Kuzynki, nie robiłam sobie szczególnych nadziei, że się spodobają. A tu niespodzianka – nie tylko pierwsza część trylogii, ale i kolejne podobały mi się bardzo, dając sporą porcję rozrywki. Bo nie oszukujmy się – to jest literatura lekka, łatwa i przyjemna. Oczywiście coś tam sobie przemyca, ale tak bokiem, mimochodem i nieznacznie. ;)

● ● ●

Kuzynki to historia znajomości trzech wyjątkowych kobiet. Stanisława Kruszewska była uczennicą Michała Sędziwoja z Sanoka, alchemika, który poznał sekret zamiany ołowiu w złoto i opracował receptę na eliksir wiecznej młodości; do tej tajemnicy dopuścił kilku swoich uczniów. Po wiekach na trop ciągle młodej prababki wpada Katarzyna Kruszewska, nader zdolna informatyczka pracująca w agencji rządowej. Na ich drodze pojawi się Monika Stiepankowic, księżniczka z bizantyjskiego rodu posiadająca niecodzienne zdolności. Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć przyjemności czytania.
Najbardziej podobały mi się Kuzynki, ale Księżniczka była niemal równie dobra. Najsłabiej wypadły Dziedziczki, chociaż oceniłam je równie wysoko, na co mogła mieć wpływ zakamuflowana w mojej podświadomości tęsknota za spokojnym miejscem gdzieś poza miastem, z rozległą przestrzenią, drewnianym domem, spokojem i realizowaniem się przy kuchennym blacie – takie życie wybierają trzy przyjaciółki odzyskując dawny majątek Kruszewskich. Po drodze dokonują wielu spektakularnych czynów, rozwiązując zagadki, pokonując złych i wrednych, zabijając najgorszych. Nie obyło się bez ofiar po stronie dobra, ale dzięki temu trylogia jest znacznie ciekawsza.
Można przeczytać tylko jedną część, można nawet wybrać środkową, chociaż to niezbyt rozsądne, ale najlepiej poznać całość, bo dopiero w Dziedziczkach następuje rozwiązanie spraw rozpoczętych w Kuzynkach. Zachęcam do poznania całej historii – przyjemna lektura na kilka wieczorów, doskonała do odstresowania i odpoczynku po ambitniejszych tytułach, dostatecznie trzymająca w napięciu, żeby zaciekawić, i dość dobrze napisana, żeby dawała komfort czytania. Czytadło bardzo dobre w swojej klasie.
(Ocena: Kuzynki, Księżniczka, Dziedziczki – 5/6)