31 maja 2013

maj 2013 – podsumowanie

Miesiąc zdominowały wyzwaniowe literki. Ilościowo niezbyt obfity, ale bardzo mnie cieszy, że sięgnęłam znów po Bunscha – ciągle lubię wracać do krainy Piastów, surowej i pokrytej jeszcze puszczami, pełnej dzikiego piękna. Udane też było zmierzenie się z gwiazdami – postawiłam pierwszą od chyba dwóch lat szóstkę. No i bardzo ładna średnia mi wyszła. :)
Jak zwykle lista przeczytanych książek, uzupełniana na bieżąco, jest po prawej, w zakładce „przeczytane w 2013”.

● ● ●

Piers Anthony, Zaklęcie dla Cameleon
Nie spodziewałam się wiele po kolejnej powieści o magii, czarodziejach i smokach. Tym przyjemniejsza spotkała mnie niespodzianka. Mimo mocno wyeksploatowanej tematyki, opisanej na wszelkie możliwe sposoby we wszystkich ludzkich językach, Zaklęcie dla Cameleon czyta się gładko i z przyjemnością. Dobre wrażenie robi bohater, nie unikający myślenia i kierujący się intuicją, krytycznie patrzący na otoczenie, szukający swojego miejsca do życia. Motyw walki dobra i zła nie jest tak jednoznaczny, jak się pozornie wydaje. A w dodatku całkiem przyjemny wydaje się świat, w którym w końcu sensownie wykorzystuje się zdolności i naturalne predyspozycje bohaterów. Przeczytałam bez chwili znudzenia i chętnie sięgnę po więcej, jak tylko uda mi się zdobyć kolejne tomy.
(Ocena: 5/6)

Jules Barbey d'Aurevilly, Diable sprawy
(Ocena: 4,5/6)

Chimamanda Ngozi Adichie, Fioletowy hibiskus
Początek bardzo dobry, mocny i robiący wrażenie. Końcówka niestety rozmyta, co znacznie osłabia wymowę powieści, sprawiająca wrażenie, że autorka pospiesznie pokończyła wątki, żeby zabrać się już za coś innego. A tematyka powieści jest ważna: przemoc, spowodowana nadgorliwością religijną neofity, tyrańskie wychowywanie dzieci, znęcanie się fizyczne i psychiczne nad wszystkimi członkami rodziny, dyktatorskie zapędy męża i ojca, brak tolerancji dla poglądów i wierzeń innych. A z drugiej strony syndrom ofiary u maltretowanych, ich podporządkowanie się i gorliwość w spełnianiu żądań, strach przed każdym błędnym krokiem, nieustanna chęć zaspokojenia żądań despoty i zasłużenia na pochwałę. Mocny temat, aż szkoda, że trochę zmarnowany.
(Ocena: 4,5/6)

Aharon Appelfeld, Badenheim 1939
Rozczarowanie. Spodziewałam się po tej książce więcej. Miała dać odpowiedź na wiele pytań, a zamiast tego postawiła nowe. W jakimś zakresie wyjaśnia, dlaczego Żydzi w czasie wojny szli bezwolnie na śmierć, jednak nie przekonuje mnie to, chyba głównie przez sposób przedstawienia życia w getcie. Dalej nie wiem, dlaczego większość wolała oswajać rzeczywistość przez samooszukiwanie zamiast podjąć walkę. Jednak bardziej przemawiają do mnie powieści mówiące wprost o tragedii tego narodu, bez parabol i przenośni.
(Ocena: 4/6)

Heinrich Böll, Opiekuńcze oblężenie
Böll należy do tych noblistów, po których twórczość sięgam w ciemno, obok Manna i Goldinga. Nawet jeśli nie w każdym momencie mam ochotę na coś poważniejszego, to wysoka jakość jego powieści, bogaty język i umiejętne budowanie fabuły przyciągają jak magnes. Tak też Opiekuńcze oblężenie wciągnęło mnie od pierwszych zdań, przenosząc w świat chroniony przez wymyślne systemy alarmowe, policję i tabuny ochroniarzy. W świat pełen zagrożeń czających się na zewnątrz i wewnątrz rodziny bogatego przedsiębiorcy i właściciela, z nieustanną opieką i nadzorem, podsłuchami, inwigilacją, analizą zachowań. Świat ciasny i męczący. Czy warto tak żyć?
(Ocena: 5/6)

Wojciech Bauer, Wieża Życia
(Ocena: 4,5/6)

Honoriusz Balzac, Kuzynka Bietka
Monumentalne dzieło, jakim jest Komedia ludzka, ma swoje lepsze i słabsze tomy. Mało pamiętam z dawno czytanych wielu powieści Balzaca, ale postanowiłam od czasu do czasu którąś sobie przypomnieć. Ten bardzo sugestywny, realistyczny obraz francuskiego społeczeństwa pokazał Balzac w kilkudziesięciu odsłonach, wiążąc je ze sobą osobami bohaterów, przewijających się przez różne części cyklu.
Bietka to postać ubogiej krewnej, niespecjalnie urodziwej, wziętej na towarzyszkę przez uroczą kuzynkę, której poszczęściło się wyjść korzystnie za mąż. Zawiść i spryt Elżbiety, znajdującej upodobanie w mąceniu i manipulowaniu, doprowadza na skraj ruiny rodzinę, nie podejrzewającą udziału krewnej w nieszczęściu. Świetnie odmalowane, pełne życia postaci prezentują się nam na tle XIX-wiecznego Paryża, również doskonale przedstawionego, a zawiła intryga pozwala do końca śledzić z zainteresowaniem zwroty akcji, nawet jeśli niektóre są przewidywalne.
(Ocena: 4/6)

Isabel Allende, Inés, pani mej duszy
Mam wrażenie, że nie ma zbyt wielu ciekawych powieści dotyczących podboju Ameryki Południowej. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy wpadła w moje ręce ta powieść. Zwłaszcza że twórczość Isabel Allende lubię i cenię. Głównie za to, że nie głaszcze czytelnika, pisze prosto z mostu, z werwą i dosadnie, prawdziwie, nawet jeśli prawda może zaboleć. Widać w jej powieściach silną osobowość autorki, wiedzącej, czego chce i jak to osiągnąć. I na bohaterki wybiera podobne sobie kobiety, takie jak Inés – twarde i silne, dążące do wytyczonego celu, pokonujące trudności w miarę ich pojawiania się, nie martwiące się na zapas, działające na każdym polu, na jakim mogą i muszą. Również wydarzenia są opisane bez owijania w bawełnę – konkwista jest kradzieżą i mordem, a wprowadzanie chrześcijaństwa to jedynie pretekst do poszerzania wpływów i zdobywania bogactwa.
(Ocena: 4,5/6)

Karol Bunsch, Bezkrólewie
(Ocena: 4,5/6)

Karol Bunsch, Odnowiciel
(Ocena: 4,5/6)

Alfred Bester, Gwiazdy moim przeznaczeniem
(Ocena: 6/6)

Wojciech Bauer, Ayantiall
(Ocena: 5/6)

Karol Bunsch, Dzikowy skarb
[Mieszko I]
(Ocena: 5/6)

Colleen McCullough, Bieg Morgana
Chyba zbyt wiele spodziewałam się po tej powieści. Długo czekałam na możliwość jej przeczytania, a gdy wreszcie zaczęłam, początek niemal mnie uśpił. Zbyt dokładnie, zbyt szczegółowo opisane życie w XVIII-wiecznym Bristolu. Mało mnie zainteresowały zwłaszcza opisy procesu produkcji broni palnej itp. Lepiej było, gdy zaczęła się właściwa akcja, czyli osadzenie głównego bohatera w więzieniu, a potem jego droga na zesłanie. Niemrawy w codziennym spokojnym życiu Morgan nagle okazał się gigantem przetrwania, zręcznie lawirując po meandrach angielskiego wymiaru sprawiedliwości, doskonale wyczuwając z kim i jak gadać, żeby osiągnąć cel. A celem było przetrwanie.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Statystyki:
W sumie (w miesiącu/w roku): 14/80
Powtórki: 3 (Bunsch x 3)
Cykle zakończone: 1 (Dzieje Loinu)
Cykle w trakcie: 2 (Komedia ludzka, Opowieści piastowskie)
Autorzy polscy: 5 (Bauer x 2, Bunsch x 3)
Autorzy obcy: 9 (Anthony, Adichie, Barbey, Appelfeld, Böll, Allende, Balzac, Bester, McCullough)
Średnia ocen: 4,68

Realizacja projektów:
Książki historyczne – 4 (Bunsch x 3, Allende)
Nobliści – 1 (Böll)
Z półki (nowe [powtórki]/razem w roku [z powtórkami]/cel) – 4[3]/27[35]/31
Wyczekane – 4 (Barbey, Böll, Appelfeld, Allende)
Trójka e-pik – 1.  książka, która została nagrodzona/której autor został nagrodzony: Opiekuńcze oblężenie, Gwiazdy moim przeznaczeniem 2. powieść obyczajowa z wątkiem zagmatwanych relacji rodzinnych: Kuzynka Bietka 3. kryminał polskiego autora (mężczyzny): –
Z literą w tle – 13 (Anthony, Adichie, Barbey, Appelfeld, Böll, Bauer x 2, Allende, Balzac, Bunsch x 3, Bester)
Wojna i... literatura – 2 (Bezkrólewie, Odnowiciel)
Czytam fantastykę – 3 (Bauer x 2, Bester)
Pod hasłem – 0 (Pory: –)
Wyzwanie miejskie 3 (Książka historyczna dziejąca się w jednym z polskich miast lub Poznań: Dzikowy skarb, Bezkrólewie, Odnowiciel)
Eksplorując nieznane – 1 (Bester)
Jubileuszowe lektury – 0
Book-Trotter – 1 (Australia: McCullough)

30 maja 2013

W krainach Loinu: Ayantiall

Wojciech Bauer
Ayantiall
Wydawnictwo GAM, 2005
ebook

Po poznaniu świata Loinu, części jego historii i dramatycznych wydarzeń opisanych w Wieży Życia znacznie łatwiej wgłębić się w nowe przygody nowych bohaterów, mające miejsce po kilkudziesięciu latach. Odchodzi ostatni potomek Jastiego, władzę książęcą przejmuje ród Rotha, a syn nowego bóstwa, mającego przez kilkadziesiąt lat przewagę nad Mau, musi odejść na kraniec znanego sobie świata, by pełnić straż na rubieżach i nie dopuszczać złych i obcych do krainy valów. Wątek valów jest tu jednak poboczny, na plan pierwszy wysuwają się natomiast eneikowie, których przedstawiciela poznaliśmy już w osobie To-sara. I tak jak w Wieży Życia głównym celem było zniszczenie złej Mocy, tak w drugiej części towarzyszymy eneikom w poszukiwaniach ośmiu części Ayantialla, by można go było scalić i zaprowadzić ład i pokój na ziemiach Loinu.
Zadanie odszukania i odebrania wszystkich części Ayantialla od przechowujących je plemion podejmuje Rahe-das, Zabójca. Nie jest to jednak łatwe. Wielu eneików nie wierzy w dawną legendę, wydaje im się ona bajką, w którą można wierzyć lub nie, nie uznaje konieczności wypełnienia przeznaczenia, nie ufa obcemu, woli wykorzystać ostatnią dawkę mocy odłamków dla dobra własnego szczepu, dla ratowania się przed zagładą. Rahe-das i towarzyszący mu eneikowie muszą pokonać wiele trudności na swej drodze, aby zdobywać kolejne kamienie. Ale droga zmienia Zabójcę, Rahe-das czuje, że coś w nim narasta: „Już nie ma we mnie tolerancji, za coraz mniejsze uchybienia wobec idei Ayantialla jestem gotów zabijać” (Kindle Location 2118).
Druga część wciąga jeszcze bardziej niż pierwsza. Przestają razić rzucające się w oczy pomysły i konstrukcje rodem z Władcy Pierścieni, ich obecność staje się po prostu bardziej naturalna i już nie przeszkadza. Styl autora jest lekki, niewymuszony, język bogaty, a akcja rozwija się sensownie i interesująco. Nawet zwykłe dla bohaterów wydarzenia opisane są z ekspresją, wyzwalają emocje i pobudzają ciekawość. Coraz bardziej podoba mi się pisarstwo Wojciecha Bauera – szkoda, że zarzucił pomysł napisania ostatniej części trylogii. Ebook przygotowany jest porządnie, jednak znalazłam znacznie więcej literówek niż w pierwszej części (jakby co, dysponuję listą zauważonych błędów).
(Ocena: 5/6)

29 maja 2013

W krainach Loinu: Wieża Życia

Wojciech Bauer
Wieża Życia
Wydawnictwo GAM, 2005
ebook

Jako codzienna bywalczyni BiblioNETki byłam przed laty czytelniczką recenzji Wojciecha Bauera, czasem nawet w roli korektora (nie przysparzał mi pracy). Nie znałam jednak, o zgrozo, jego twórczości powieściowej. Czas było to nadrobić, a pretekstem stała się promocja ebooków, dzięki której mogłam pobrać dwie powieści składające się na cykl o Loinie.
Początek był ciężki. Kilka pierwszych stron to mozolne przedzieranie się przez nowe okolice nieznanej krainy, zamieszkiwanej przez obce rasy myślące i narody, często skłócone i w stanie wojny. Również bardzo obco brzmiące, udziwnione i trudne do wymówienia imiona bohaterów i nazwy królestw, miejscowości, miar czasu, zwierząt czy zwyczajów, których żywot kończy się w pamięci krótkotrwałej, wystarczającej jedynie na czas lektury, nie ułatwia wdrożenia się w kulturę i historię tej krainy (nie pomaga nawet to, że niektóre brzmią bardzo ładnie i śpiewnie). Takie wrzucenie czytelnika na głęboką wodę może łatwo zniechęcić do wgłębiania się w zawiłości polityki, socjologii, wierzeń i współzależności mieszkańców Loinu. Ale jakoś pokonałam początkowe trudności i z czasem było coraz lepiej. Wystarczyło jeszcze tylko przymknąć oko na naleciałości literackie, te mniej czy bardziej widoczne, na przykład z Władcy Pierścieni, i można było rozkoszować się przygodami bohaterów, wybawicieli ratujących świat.
W dniu narodzin księcia Iserii nie może przyjść na świat żadne inne dziecko. Jeśli tak się stanie, dziecko i matka powinni zostać ukarani śmiercią. Oczywiście jak to się jednak powinno w porządnej powieści przygodowej zdarzyć, rodzi się nielegalny potomek Jastiego, Itijasti, który zaraz po narodzinach zostaje ukryty i wzrasta w tajemnicy przed całym światem. Do czasu, aż przyjdzie mu wypełnić przeznaczenie i stać się zbawcą ojczyzny. Po drodze jednak czeka go wiele przygód; wśród nich znajdzie się chociażby ratowanie życia przygodnym znajomym, z którymi połączy go przyjaźń do śmierci, pościgi zabójców wysłanych do zgładzenia go, tajemnicze artefakty, pomagające w ciężkich chwilach, spotkania z trudnymi do wyobrażenia stworami (nie zabraknie i smoków), umykanie przed obrońcami Wieży, czerpiącymi z niej Moc i broniącymi obcym dostępu do niej.
Jeśli więc pominiemy mało przyjazne nazewnictwo, dostaniemy bardzo ładną powieść drogi o przeznaczeniu, poczuciu misji, obowiązku i honorze, przyjaźni i poświęceniu. W dodatku powieść ciekawą, o wciągającej fabule, i napisaną przystępnym, a jednocześnie bogatym językiem, którą czyta się z przyjemnością i zainteresowaniem. Po takim początku chętnie sięgnęłam po kolejną część.
(Ocena: 4,5/6)

28 maja 2013

Kazimierz Odnowiciel

Karol Bunsch
Odnowiciel
Wydawnictwo Literackie, 1988

Odnowiciel, szósta część cyklu piastowskiego, jest bezpośrednią kontynuacją Bezkrólewia. Dwa lata rządów Bolka pozostawiło kraj zniszczonym. Po nagłej śmierci starszego Mieszkowica rozpoczął się czas niepewności, osieroconego tronu, chłopskich grabieży pustoszących ziemie, buntu Mojsława, który oddzielił Mazowsze od Polski, najazdu czeskiego Brzetysława, grabiącego relikwie złożone w Gnieźnie i palącego po drodze miasta Wielkopolski, zajmującego Śląsk i Małopolskę. Kazimierz poczuł się w obowiązku powrócić do ojczyzny i podjąć trud władania.
Młodszy syn Mieszka Lamberta dojrzał, odtrącił opiekę i nadzór matki, odrzucił jej propozycję pozostania w krajach niemieckich i spokojnego życia gdzieś na dziedzinie nadanej przez cesarza i zdecydował się odbudować kraj ojca. Zdawał sobie sprawę, jak trudne czekało go zadanie. Postarał się jednak znaleźć sprzymierzeńców w osobach niektórych możnowładców i wśród władców ościennych krain, uzyskał nawet pomoc cesarza w pokonaniu Brzetysława. Zdecydował o przeniesieniu stolicy do Krakowa, gdyż złupiona Wielkopolska potrzebowała czasu, by się podnieść ze zgliszcz. Tam też pojął za żonę Dobroniegę, córkę Włodzimierza Wielkiego, wielkiego księcia kijowskiego, i tam spłodził synów.
W Odnowicielu Bunsch skupił się na początkowych latach panowania Kazimierza, na opanowaniu buntu Mojsława i ponownym przyłączeniu Mazowsza. Młody władca zabrał się do rzeczy ze znawstwem i wprawą, słuchając mądrych doradców i zgrabnie synchronizując posunięcia wojskowe z ruskim sprzymierzeńcem. Umiał zaskarbić sobie przyjaźń i wierność młodych możnowładców, a zminimalizować niechęć starych rodów, jak Starże, podupadłych po wyniesieniu Piastów na tron gnieźnieński. Okazał się mądrym i szlachetnym księciem, potrafiącym wykorzystać zalety podwładnych i ukierunkować zapędy niechętnych mu, a znaczących rodów. Mimo słabego zdrowia nie unikał osobistego dowodzenia w bitwach, starał się być blisko prostego ludu, odpłacając dobrem za dobro. Taki piękny obraz księcia dbającego o kraj i ludzi daje nam autor.
Szkoda, że powieść nie obejmuje całego panowania Kazimierza. Brakuje mi drugiej połowy sprawowania przez niego władzy, brakuje spokojnego odbudowywania. Ale i to, co dostałam, jest warte uwagi – w jakiejś drobnej mierze spełniło się marzenie Chrobrego o współdziałaniu słowiańskich książąt dla dobra narodów żyjących na wschód od Odry: Jarosław Mądry, pomagając Kazimierzowi pokonać Mojsława żałuje, że dopiero teraz przejrzał na oczy, że nie posłuchał dawnej idei głoszonej przez wielkiego Bolesława i nie przyłączył się wcześniej do budowy jednego państwa dla narodów mówiących słowiańską mową. Zbyt daleko jednak rozeszły się drogi Lecha, Czecha i Rusa, daleko w przeszłość odeszła baśń o potrójnym braterstwie. Podoba mi lekka, zgrabna stylizacja języka powieści, pomagająca wczuć się w klimat epoki, nie przeszkadzając jednocześnie w odbiorze zbytnim skomplikowaniem formy.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
1. Dzikowy skarb: Powieść z czasów Mieszka I
2. Ojciec i syn: Powieść z czasów Mieszka I
3. Rok tysięczny: Powieść z czasów Bolesława Chrobrego
4. Bracia
6. Odnowiciel
7. Imiennik: Śladem pradziada
8. Imiennik: Miecz i pastorał
9. Przekleństwo
10. Zdobycie Kołobrzegu
11. Psie Pole
12. Powrotna droga
13. Wawelskie wzgórze: Powieść historyczna z czasów Łokietka
14. Wywołańcy
15. Przełom

26 maja 2013

Zemsta wśród gwiazd

Alfred Bester
Gwiazdy moim przeznaczeniem (Stars My Destination)
tłum. Andrzej Sawicki
Solaris, 2006

Czasem bardzo długo czekamy na książkę wrzuconą do szufladki „przeczytać koniecznie”. Często takie książki przynoszą jedynie rozczarowanie. Ale od czasu do czasu zdarza się perełka, która wynagradza najdłuższe oczekiwanie i wprawia w zachwyt. Wtedy wiemy, że trafiliśmy na Gwiazdy moim przeznaczeniem.
W niedalekiej przyszłości człowiek nauczy się przemieszczać w przestrzeni ziemskiej za pomocą teleportowania – wystarczy do tego znajomość koordynatów skoku. Zdobędzie też dalekie planety i rozprzestrzeni się w kosmosie tworząc kolonie i eksploatując złoża bogactw naturalnych. Coraz lepiej zagospodarowany świat nie zmieni jednak ludzkiej natury, która pozostanie podatna na poczucie wielkości, urazę, miłość czy nienawiść, odwieczne motory człowieczego postępowania. Ulegnie im również bohater Bestera, Foyle, którego pozostawiono we wraku dryfującym w przestrzeni, odmawiając elementarnej pomocy mimo wezwań SOS, Foyle, któremu pragnienie zemsty przywróci wolę życia i działania. Zemsta w świecie przyszłości smakuje mi zdecydowanie bardziej niż prosty i przewidywalny odwet dumasowskiego hrabiego.
Foyle nie jest gigantem zalet umysłu, nie potrafi obmyślić tak misternej intrygi jak hrabia Monte Christo, z którym się początkowo kojarzy, ale pragnienie zemsty jest w nim dostatecznie silne, żeby pokonać wszelkie trudności. Zbyt prostacki, że zdobyć się jakieś finezyjne metody, początkowo preferuje rozwiązania siłowe, przy użyciu materiałów wybuchowych, potem jednak spotyka na swej drodze kobietę, która pokazuje mu, ile może zyskać stosując bardziej subtelne metody, oparte na wiedzy i inteligencji. Foyle poddaje się treningowi i operacjom wszczepienia wspomagających funkcje organizmu implantów (pomysł wszczepek wykorzystany był też w Czarnych oceanach Dukaja i, bodajże, w Zamieci Stephensona), dzięki czemu staje się sprytniejszy, wymyka się siłom specjalnym, przypuszczając atak tam, gdzie się go nie spodziewają, krąży i umyka, dowiadując się, kto jest odpowiedzialny za jego cierpienie, zacieśniając pętlę wokół domniemanego sprawcy. Postać głównego bohatera jest dobrze przemyślana, a jego brawurowe akcje prowadzone są konsekwentnie i spójnie, bez zgrzytów przechodząc od jednej sceny do kolejnej.
Powieść, wydana w 1956, zaliczana jest do klasyki fantastyki. W chwili pojawienia się świeża i odkrywcza, nie jest już dzisiaj może czymś wyjątkowym, jednak ciągle jeszcze potrafi przyprawić czytelnika o emocje i przyspieszone bicie serca. Bardzo szybka akcja, nagłe jej zwroty, wzmacniane przez skoki teleportacji i przyspieszenie możliwości poruszania się organizmu (pomysł ładnie wykorzystany przez Grzędowicza w Panu Lodowego Ogrodu), jest dość wymyślna i efektowna, żeby trzymać uwagę czytelnika w napięciu do ostatnich stron. Jest w tej powieści wiele elementów typowych dla kryminałów i sensacji, okraszonych szczyptą namiętności. Jest też bardzo ciekawy obraz społeczeństwa przyszłości, ponoszącego konsekwencje upowszechnionych umiejętności, które kieruje się jednocześnie konserwatywnymi normami niczym z wiktoriańskiej Anglii, mocno ograniczającymi działalność kobiet do zamkniętych pomieszczeń. Trochę smutna to wizja, że nawet za kilkaset lat trudno nam będzie wyzwolić się z okowów sztywnej tradycji i patriarchalnego konwenansu. Obrazu dopełniają migawki z życia sekt i organizacji podziemnych, z życia dalekich planet, ludzi poddających się bezsensownym obrządkom i skazujących się na wizje narkotyczne. Smutny to świat, w którym o wartości człowieczeństwa musi ludziom przypomnieć twór sztuczny, stworzony do służenia robot. I ciągle aktualna jest przestroga, że nie można uszczęśliwiać ludzi na siłę, nie można dla dobra człowieka odgraniczać jego wolności wyboru, że trzeba odpowiedzialność złożyć w jego własne ręce i pozwolić mu błądzić, aby mogło narodzić się nowe, może lepsze, a na pewno inne, życie (i tu kolejne skojarzenie, tym razem z Końcem wieczności Asimova). Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto chce poznać starą, dobrą fantastykę.
(Ocena: 6/6)

24 maja 2013

Bolko Zapomniany

Karol Bunsch
Bezkrólewie
Wydawnictwo Literackie, 1988

Bezkrólewie jest jedną ze słabszych powieści należących do cyklu piastowskiego, co nie znaczy, że słabą. Wziął w niej Bunsch na warsztat czasy jednego z poważniejszych kryzysów młodej polskiej państwowości, gdy rozstrzygała się sukcesja po śmierci Mieszka II w 1034 roku. Kandydatami do tronu byli jego dwaj synowie: Bolesław, zwany Zapomnianym, i Kazimierz Odnowiciel. Na temat istnienia bądź nieistnienia władcy między Mieszkiem a Kazimierzem trwają wśród historyków spory; napisano na ten temat wiele prac, do których odsyłam wszystkich, którzy pragną pogłębić wiedzę w tym zakresie. Na użytek omawianej lektury przyjmiemy, że Bolko istniał, co Bunsch bardzo malowniczo i przekonująco opisał.
Przedwczesna śmierć Mieszka II, pokonanego, w dużym uproszczeniu, zgryzotami i utratą korony królewskiej, zostawiła sprawę sukcesji nieuporządkowaną. Wprawdzie książę wzorem przodków chciał na tronie widzieć pierworodnego Bolka, ale nieprawe pochodzenie syna i jego nieprzewidywalny charakter czyniły uprawomocnienie tego następstwa niepewnym. Sprzeciwiała mu się duża część możnowładztwa, kler i królowa Rycheza, matka młodszego Kazimierza, przeznaczonego pierwotnie do stanu duchownego. To właśnie Rycheza pchała syna do sięgnięcia po koronę, to wokół niej skupiali się zwolennicy bardziej przewidywalnego, dającego sobą powodować księcia. Zwłaszcza że starszy Bolko nie krył sympatii do dawnej wiary, wyplenionej przez chrześcijaństwo, mające scalić i wzmocnić młode jeszcze państwo. Polska stanęła przed widmem bratobójczej wojny.
Głównym bohaterem jest Bolko – wychowany z dala od dworu i ojca, władać nie potrafi i tak naprawdę nie chce: marzy mu się spokojne gospodarzenie, życie wśród natury, z kochaną kobietą u boku. Mimo że do rządzenia nie dorósł, zmuszony koniecznością i wolą ojca sięga po koronę, ale opierając się tylko na prostym ludzie i zwolennikach dawnych bogów nie umie odnaleźć wspólnego języka z możnowładztwem, chcącym potwierdzenia przywilejów i nadań, i kościołem, żądającym uległości i pokory. Nie potrafi wyzyskać nielicznych przychylnych mu panów, zrażając wszystkich po kolei i doprowadzając do wyklęcia go przez kościół. Jest bohaterem tragicznym, zbyt słabym i nieprzygotowanym do trudnej roli, którego los przypieczętowało kilka błędnych decyzji i brak pomocy dostatecznie silnego palatyna, mającego posłuch i rozeznanie.
Inni bohaterowie są mniej ciekawie zarysowani: Niemka Rycheza stanowi zagrożenie dla królestwa i polskości, wywożąc z Polski skarby i insygnia władzy, otaczając się rodakami i chcąc rządzić poddanymi jak niewolnymi (jakże inny obraz królowej przedstawiła Jadwiga Żylińska w Złotej włóczni), Kazimierz jawi się jako bezwolny i podatny na wpływy, poddający się wiatrowi, który miota nim w tę czy inną stronę, a dostojnicy kościelni, łaknący władzy dla niej samej i bogactw, jakie niesie, dufni w siłę i potęgę instytucji za nimi stojącej, uważają się za główny motor zmian dziejowych.
Bunsch nie ukrywa swoich sympatii. W jego powieściach wyraźnie widać dążenie do uniezależnienia Polski od zaborczego zachodniego sąsiada, ustawicznie nękającego biedny kraj, pragnącego zdobyć polską ziemię, pognębić mieszkańców i zagarnąć bogactwa. To Niemcy, czy to bezpośrednio, czy subtelniej, od środka, jak Rycheza, są elementem rozbijającym jedność dopiero co w naród scalonych plemion słowiańskich, polską mową się posługujących. To Niemcom zawdzięczamy ustawiczne wojny i stałe zagrożenie zachodniej granicy, co wpływa na konieczność zachowania gotowości bojowej i czujności przed niecnym atakiem. Bunscha usprawiedliwia trochę czas, w którym zaczął pisać cykl – II wojna światowa, jako kataklizm wywołany przez państwo niemieckie, odcisnęła wyraźne piętno na jego twórczości i nie pomogła w zachowaniu obiektywizmu historycznego.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
1. Dzikowy skarb: Powieść z czasów Mieszka I
2. Ojciec i syn: Powieść z czasów Mieszka I
3. Rok tysięczny: Powieść z czasów Bolesława Chrobrego
4. Bracia
5. Bezkrólewie
6. Odnowiciel
7. Imiennik: Śladem pradziada
8. Imiennik: Miecz i pastorał
9. Przekleństwo
10. Zdobycie Kołobrzegu
11. Psie Pole
12. Powrotna droga
13. Wawelskie wzgórze: Powieść historyczna z czasów Łokietka
14. Wywołańcy
15. Przełom

20 maja 2013

„Świat jest dziełem oszalałego Diabła”

Jules Barbey d'Aurevilly
Diable sprawy (Les Diaboliques)
tłum. Joanna Guze
PIW, 1978
(cytat z tytułu s. 203)

Był czas, gdy czytałam dużo literatury francuskiej. Zagłębiałam się w świat opisany przez Balzaca w Komedii ludzkiej, towarzyszyłam Proustowi W poszukiwaniu straconego czasu albo, wcześniej jeszcze, przeżywałam katusze miłości ze Stendhalem czy Flaubertem lub dreszczyk emocji podczas awanturniczych przygód bohaterów Aleksandra Dumasa. Został mi z tych lat sentyment do dzieł pisarzy francuskich, ich realistycznych kreacji i dosłownych poszukiwań. Przypadkiem kiedyś kupiona w antykwariacie książka Barbeya pozwoliła mi na powrót do przeszłości, wpisując się również w ten nurt, chociaż z nieco innego punktu widzenia.
Sześć opowiadań zawartych w zbiorze traktuje o miłości i namiętności, obyczajach i religii, w skandalicznych na tamte czasy odsłonach, dziś raczej wzbudzających uśmiech albo obojętność czy wręcz zdziwienie. Barbey opisuje nieistniejący już świat salonów wyższych sfer, obfitujący w konwersacje, „to konające dziecię próżniaczej arystokracji i monarchii absolutnej” (s. 129), salonów, w których „schroniła się rozmowa z dawnych czasów, ostatnia chwała francuskiego ducha zmuszonego do emigracji w obliczu praktycznych i pośpiesznych obyczajów dzisiejszych” (s. 129), a „umysł zadowala się błyskiem zdania uroczego lub głębokiego, ale zawsze wypowiedzianego w porę; czasem nawet wystarcza intonacja albo mniej jeszcze – genialny gest” (s. 130), świat, który nie potrzebuje dosłowności, żeby zostać zrozumianym, i wulgarności, żeby opowiedzieć o pięknie miłości, gdzie „umiejętność słuchania jest wdziękiem” (s. 131), a wśród rozmówców są „Anglicy, Polacy, Rosjanie; ale wszyscy są Francuzami z języka, z formacji umysłu i manier, na pewnym poziomie społecznym wszędzie takich samych” (s. 130). Świat, w którym mężczyzną rządzą namiętności: do kobiet, do walki, do hazardu; naturalne bądź wyuczone – „człowiek przydaje sobie namiętności jak choroby” (s. 148), z którymi należałoby jednak być ostrożnym, bo „najlepszym i może jedynym sposobem panowania nad ludźmi jest władać ich namiętnościami” (s. 149).
Barbey w każdym opowiadaniu najpierw długo wprowadza czytelnika w otoczenie, opisuje postacie, dość szczegółowo, żeby dać pełny obraz zwyczajów i charakterów, chwilami aż nudnawo od drobiazgowości niewiele wnoszącej, żeby wreszcie na kilku ostatnich stronach przejść do puenty, ostrej i robiącej wrażenie lub też budzącej zdumienie, a w chwili pierwszego wydania zbioru nawet zgorszenie bliskie skandalowi. Jednocześnie wznosi hołd tym, którzy „żyli najmocniej, bo życie bierze górę nie wówczas, kiedy siły maleją, lecz kiedy nieszczęścia rosną” (s. 184), i rozwodzi się nad przerażającą poezją obecną w zbrodni, zauważając, że „zbrodnie wysokiej cywilizacji są na pewno okrutniejsze niż skrajnego barbarzyństwa przez swoje wyrafinowanie, zepsucie, jakie zakładają, i większy udział intelektu” (s. 223).
Niewątpliwą wartość zbioru stanowi język, soczysty, dosadny, bogaty, malowniczy, jednocześnie dający czytającemu przyjemność estetyczną i pozwalający na zadumę nad piękną formą i ważką treścią zarazem (i dostarczający sporej ilości cytatów, jak widać powyżej). Z drugiej strony nużą trochę dywagacje nad kondycją współczesnego pisarzowi społeczeństwa, ogólne rozważania o podłożu socjologicznym, politycznym czy gospodarczym, jak i literaturze, jej roli w życiu, o intelekcie, wojnie, zemście. Okraszone takimi rozwlekłymi nieraz tyradami opowiadania tracą impet i rozpraszają zainteresowanie czytelnika, chociaż wiele ze stwierdzeń autora to obserwacje opisane dosadnie i prawdziwie, wzbudzające emocje i „uczucia sprzeczne, od irytacji i gniewu do podziwu i fascynacji” (Jerzy Parvi, Słowo wstępne, s. 5), wobec których trudno pozostać obojętnym, nie liczące się z powszechnie panującą opinią, burzące ówczesne normy obyczajowe i zakłamaną moralność, podchodzące z dużym dystansem do religii. Autor ściera się z mocno ugruntowanym konserwatyzmem swoich czasów, pokazuje życie od innej, nieznanej i odrzucanej ze świadomości strony, walcząc przy pomocy prawdy z zasiedziałą hipokryzją i konformizmem starej arystokracji.
Diable sprawy z pewnością dają ciekawy obraz społeczeństwa francuskiego w pierwszej połowie XIX wieku, w okresie kontrowersyjnych rządów Ludwika Filipa, z nawiązaniami do kampanii napoleońskich, w czasie trudnym dla starej i nowej arystokracji, borykającej się z prozaicznym brakiem funduszy czy lawirującej między stronnictwami politycznymi. Da się przeczytać te opowiadania z przyjemnością, ale lepiej sobie dawkować po jednym, z małą przerwą na ewentualne rozmyślania.
(Ocena: 4,5/6)

12 maja 2013

Na szaro

Pogoda się trochę popsuła, znowu zrobiło się szaro i ponuro, więc dla dopełnienia i na blogu chwilowo będzie szaro. Jakość zdjęć kiepska, z powodów wymienionych powyżej, ale coś tam widać. ;)
Na początek dwie rzeczy szydełkowe: Śmierć Szczurów, postać malownicza i małomówna, porozumiewająca się jedynie krótkimi pipnięciami. Kto czyta Pratchetta, ten zna.



Wzór zaczerpnięty stąd. Mam jednak wrażenie, że coś jest nie tak z ilością powtórzeń, bo nos, kaptur i ręce wyszły jakieś takie zbyt długie. Następnym razem zrobię mniej, może wtedy będzie wyglądać bardziej proporcjonalnie.

Śmierć Szczurów przycupnął obok najprościej zrobionego pokrowca na odtwarzacz ze słuchawkami. Dzielnie pilnuje. :)



I na koniec słoń na drutach. Swobodna przeróbka tego kolorowego, z nieznacznymi zmianami. Trochę za duży jak na małą maskotkę, ale już bawi najmłodszą latorośl w rodzinie. Niestety słoniczka jest wstydliwa i nie chciała ładnie zapozować z przodu. ;)



Wszystko wykonane z resztek motków, szydełkiem i na drutach. Po takim wypróbowaniu wiem już, że zdecydowanie bardziej lubię robić maskotki szydełkiem. ;)

8 maja 2013

Sedno sprawy

Graham Greene
Sedno sprawy (The Heart of the Matter)
tłum. Jacek Woźniakowski
PAX, 1987

Do Grahama Greene’a mam sentyment – w jakimś zakresie to on nauczył mnie, czym powinna być literatura. To jego powieści, ćwierć wieku temu, wprowadzając mnie w ten świat pełen wrażeń, w pełnię zwykłych dni, codziennych zmagań z losem, pokazały, jak pięknie i sugestywnie można opisać zwyczajne życie, z jakim wyczuciem i precyzją poruszać się po oceanie słów. Mam wrażenie, że przed Greene’em tylko prześlizgiwałam się po kolejnych czytanych tomach, nie wchodząc w głąb świata pełnego ukrytych znaczeń. Najbardziej cenię trzy jego powieści, a jedną z nich jest Sedno sprawy.

● ● ●

Afryka Zachodnia, rok 1942. Major policji Scobie, od piętnastu lat zasiedziały w brytyjskiej kolonii, pominięty przy kolejnym awansie, z zakompleksioną żoną na głowie, świadomy korupcyjnych gierek między urzędnikami kolonialnymi i lokalnymi kupcami, ostoja uczciwości i prawości, zadręcza się, biorąc odpowiedzialność za wszystko, co wokół widzi, za szczęście żony, za powrót wojennych rozbitków do zdrowia, za biedę i obojętność, z poczucia obowiązku chcąc naprawić, co może i czego nie jest w stanie. Wikła się w nieoczekiwany romans i podejrzanie wyglądające interesy, zadręczając swą katolicką duszę konsekwencjami nieposłuszeństwa wobec boskich przykazań. Brnie coraz dalej i głębiej w destrukcyjną przyszłość, usiłując ochronić tych, których kocha, i zachować pozory ładu i harmonii duszy.
Greene przedstawia fragment zwykłego życia przeciętnego urzędnika kolonialnego gdzieś w gorącej Afryce, jego typowy romans, i omawia często występujące pokątne interesy w niedużej, zamkniętej społeczności Anglików żyjącej wśród morza tubylców, kolonizatorów, kiszących się we własnym ciasnym światku obłudy i pozorów. Na tym tle pokazuje to, co stanowi istotę powieści, czyli walkę Scobiego z sobą, z własnymi słabościami, ale i z potrzebami gdzieś głęboko schowanymi, stłumionymi przez nakazy religijne i reguły społeczne. Mimo pozornej przeciętności fabuły od Sedna sprawy trudno się oderwać. Czuje się nie tylko rozterki Scobiego, ból przymusu, przed jakim staje, jego wahania podczas podejmowania decyzji, ale i klimat Afryki, duszny i wilgotny, lepki, przytłaczający, trudny do odparcia, jak trudne bywają ostateczne decyzje. Gdzieś w tle obecna jest też wojna, niby daleko, w Europie, ale w sposób nieunikniony wpływająca na poczynania bohaterów, zmuszająca ich do takich, a nie innych posunięć; jednocześnie daleka terytorialnie i bliska przez odczuwane konsekwencje: okręty starające się uniknąć zatopienia, rozbitków cudem uratowanych, przemyt diamentów, cenzurę korespondencji. Jest też delikatny motyw szpiegowski, co częste w powieściach Greene’a, który miał sporo wspólnego z angielskim wywiadem. Narastające poczucie zbliżającej się katastrofy przygniata czytelnika jak wyrzut sumienia, oplatając i dusząc, odpychając i przyciągając jednocześnie, nie pozwalając odłożyć książki.
Sedno sprawy jest powieścią złożoną – jest w niej wszystko, co w dobrych powieściach być powinno: realizm i myślenie, działanie i konsekwencje wyborów. Dużo w twórczości Greene’a jest z doświadczeń autora, znajomości ludzi, miejsc i spraw, o których pisze – dlatego pewnie zawierają tak wiele uniwersalnej prawdy o życiu. Nie ma jednak jednoznacznej recepty na życie, zamiast której wyłania się sporo pytań i tematów do przemyślenia. Bo nic nie jest jednoznaczne, nic nie da się zaklasyfikować do jednej tylko kategorii, każde posunięcie można rozumieć na wiele sposobów i nadawać im różne znaczenie. Zawsze i niezmiennie będę zachęcać do poznawania twórczości Grahama Greene’a. Warto!
(Ocena: 6/6)

3 maja 2013

Przez pustynie na ośnieżone szczyty...

Wojciech Lewandowski
Przez pustynie na ośnieżone szczyty...
Muza, 2013

Od dawna wiem, że jestem zwierzęciem raczej stacjonarnym. Nie dla mnie długie piesze wędrówki, dalekie wyprawy, zdobywanie szczytów. Wyjątek stanowi chyba tylko wycieczkowe przemieszczanie się rowerem, do którego pałam miłością od dziecięctwa. Lubię jednak nowe miejsca, urocze widoki, zapierające dech przestrzenie. Lubię też poczytać o zmaganiach ludzi organizujących dalekie wyprawy, pokonujących kolejne góry, zdobywających jeszcze wyższe i trudniejsze szczyty. Sięgam więc od czasu do czasu po książki podróżnicze.
Podziwiam tych, których pasją są góry, którzy nie mogą żyć bez wysiłku pokonywania kolejnych trudnych tras, którzy zrobią wszystko, żeby stanąć na szczycie, popatrzeć z wysokości na piękno dalekich krajobrazów, odetchnąć świeżym powietrzem. Z zapałem więc sięgnęłam po książkę Wojciecha Lewandowskiego, mającą być pasjonującą podróżą po szczytach Ameryki Łacińskiej.
Ładne, staranne wydanie zachęca do lektury. Jej forma i zawartość informacyjna robią wrażenie. Efektem wielu wypraw autora, jego żony i przyjaciół są, oprócz estetycznych wrażeń, również przydatne wiadomości podane w przejrzystym układzie: dane liczbowe o poszczególnych górach, podpowiedzi dotyczące najlepszych podejść, niezbędnego ekwipunku, dokumentów, pozwoleń, koniecznych szczepień, miejscowych zwyczajów, języka, tradycji, waluty, możliwości transportowych, a także ciekawostek historycznych i kulturowych czy rzadkich okazów świata roślinnego i zwierzęcego. Dane formalne potrzebne do podróży są ujęte na osobnych stronach, niestety w postaci białego druku na ciemnozielonym tle, męczącym oczy. Ciekawostki i podpisy pod zdjęciami zostały również wyróżnione w formie odrębnych ramek, żeby nie zgubiły się wśród zasadniczego tekstu. Razem z uczestnikami wypraw mamy okazję posmakować lokalnych potraw, wypić yerba mate albo odpocząć w hamaku. Warto też pokontemplować przepiękne widoki, utrwalone na fotografiach, poznać uroczy kwiat czy mało znane zwierzę, niekiedy bajecznie kolorowe.
Przez pustynie na ośnieżone szczyty... jest książką bardzo bogatą – w dane, informacje, zdjęcia. Dla przeciętnego podróżnika po literaturze nawet zbyt bogatą, bo w natłoku liczb i faktów ginie gdzieś duch przygody i zatraca się gawęda, zabijając trochę czytelniczy zapał do poznawania nowego. Niemniej jest to publikacja bardzo wartościowa dla kogoś pragnącego wyruszyć w andyjskie bezdroża, początkującego w wędrówkach po świecie, poszukującego wiadomości niezbędnych do podjęcia decyzji, dokąd się udać, potrzebującego informacji koniecznych do przekraczania granic, wybierania ciekawych tras, zabezpieczenia się przed lokalnymi chorobami i niebezpieczeństwami ze strony fauny i flory. Trochę gorzej ze stroną relacji z wędrówek – jak dla mnie są to zbyt skąpe migawki, wydzielane jak lekarstwo, jakby na zachętę jedynie, ale za to napisane ciekawie, z werwą i zapałem. Żywy język, opisujący ten jakże barwny świat, zachęca do wtopienia się w środkowo- i południowoamerykańskie góry i bezdroża, a osobiste zaangażowanie autora jest gwarancją solidności treści zawartej w tym specyficznym przewodniku. Po takim zapoznaniu się z lekkim, przyjemnym stylem autora miałabym ochotę na coś dłuższego, traktującego o całej, porządnej wyprawie.
Książkę trudno czyta się jednym ciągiem, lepiej smakować ją po trochu, dawkując sobie codziennie niewielką porcję górskich wrażeń. Zaangażowanie autora, jego szeroka wiedza i widoczna na każdym kroku miłość do gór gwarantują kanapowym podróżnikom przyjemne chwile przy lekturze. A może dzięki niej ktoś wyruszy na wyprawę swojego życia i zacznie kolekcjonować zdobyte szczyty...
(Ocena: 4,5/6)

Recenzja opublikowana pierwotnie na trawelogi.pl.