Zgodnie z obietnicą wracam do Ewy
Nowackiej – tym razem zapraszam na dłużej do starożytnego Rzymu. Cykl
składający się z powieści: Kommodus i
Marcja, Heliogabal, wnuk Mezy i Maksymin Trak przedstawia nam cesarstwo
końca II i początków III w. n.e.
● ● ●
Akcja
Kommodusa
i Marcji (Czytelnik 1972) rozgrywa się w Rzymie pod koniec II wieku
n.e. Bohaterami są: Kommodus, syn Marka Aureliusza, cesarz-gladiator, tyran,
uważający się za wcielenie Herkulesa; Marcja, wyzwolenica, kochanka Kommodusa,
próbująca nawrócić go na chrześcijaństwo; Eklektus, pokojowiec pochodzący z
Egiptu, późniejszy mąż Marcji.
Fabuła rozmywa się trochę między namawianiem
cesarza na jedynie słuszną wiarę w Chrestosa a spiskiem Marcji i prefekta
pretorii Emiliusza Letusa na życie Kommodusa. W obu tych wątkach znaczącą rolę
ma odegrać Eklektus. Jest tu miłość, intryga, zbrodnia, jest realistyczny obraz
Rzymu – igrzyska, gladiatorzy, wyścigi rydwanów, dzielnice biedoty z walącymi
się budynkami, plastycznie opisany pożar miasta, dysputy filozoficzno-religijne,
ale powieść nie porywa równie mocno jak inne. Chociaż znalazłam, jak zwykle u
pani Nowackiej, kilka ładnych fragmentów, np. opinię patrycjusza rzymskiego o
nowej wierze: „Rankiem budzi mnie jakieś wycie z pomieszczeń niewolników.
Pytam: co to? To chrześcijanie witają dzień. Wychodzę do atrium i widzę, że
ogrodnik stoi oparty na łopacie, a jakiś rozczochrany drab pali mu kazanie.
Baranek, winnica, jakieś ptaki, same bzdury.” (s. 28) czy przemyślenia
Kommodusa: „Czasami myślę, że pogarda jest potrzebna, żeby kogoś kochać. To
jest tak, jakbyśmy pragnęli, by ktoś inny był od nas gorszy i słabszy i tylko
wtedy chcemy go otaczać troskliwą opieką.” (s. 73) albo jego sposób rządzenia:
„Ja nie chcę myśleć o swoich powinnościach, o służbie narodowi, tak jak ją
pojmował mój ojciec. Pierwszy między sługami Rzymu, to paradne! [...] Jestem
wyższy ponad to. Wybieram ludzi i rozkazuję im.” (s. 73).
O czasach Kommodusa można obejrzeć: Upadek
Cesarstwa Rzymskiego (1964), reż. Anthony Mann; Gladiator (2000), reż. Ridley
Scott.
(Ocena: 4/6)
(Ocena: 4/6)
● ● ●
O
bliskich chronologicznie czasach traktuje następna powieść: Heliogabal,
wnuk Mezy (Czytelnik 1974), która tylko pozornie wygląda na biografię cesarza
Heliogabala, chłopca zbyt wcześnie wyniesionego na tron, nieprzygotowanego do
spełniania obowiązków, zbyt słabego, by dzierżyć ster rozległego imperium. Postać
cezara jest tu jedynie klamrą spinającą wspomnienia Mezy, które obejmują czasy
od schyłku panowania Marka Aureliusza, przez Kommodusa, Septymiusza Sewera,
Karakallę aż po Basjanusa, zwanego Heliogabalem. To świetne studium władzy i
intryg. Babcia Meza może dumnie stanąć obok Klaudiusza Gravesa – jak on opisał
burzliwe wnętrze dynastii julijsko-klaudyjskiej na szerokim tle epoki, tak ona
opowiedziała nam nie mniej ciekawie o Antoninach i Sewerach rządzących w Rzymie
dwa stulecia późniejszym.
Meza wraca „do swoich wspomnień jak do bezpiecznej
przystani” (s. 95), snuje opowieść o dzieciństwie w syryjskiej Emezie, młodości
u boku męża, cierpliwym zdobywaniu władzy, przyjemności i dumie, jaką z niej
czerpie. Nie ubarwia rzeczywistości. Wprost przyznaje, że to ona trzyma ster w
dłoniach, Heliogabal jest tylko jej tarczą. Mówi o najwyższych urzędnikach tak
naprawdę przedstawiając siebie: „Chcieli udawać, że nie wiedzą, kim jestem
naprawdę. A przecież to ja zasiadałam wraz z nimi w Kurii, ja poprawiałam ich
edykty i ustawy, ja kontrolowałam dochody skarbu i czuwałam nad spokojem w
prowincjach. Doskonale wiedzieli, że jestem ich władcą” (s. 87). Ja, ja, ja –
dumna i znająca swoją wartość, ale i swoje wady, z których zresztą też jest
dumna: „Ja starałam się świadomie wybierać swój los, ostrożna i nieufna, z
sercem twardym jak kamień nagrobny” (s. 231) i przyznaje bez ogródek:
„zdradzałam tych, którzy liczyli na moją pomoc” (s. 231).
Ta część trylogii jest najciekawsza fabularnie i
najlepiej skonstruowana. Dwutorowo prowadzone wspomnienia Mezy urozmaicone są
notkami biograficznymi kolejnych cesarzy napisanymi w stylu kronikarskim i
wtrąceniami współczesnymi – analizą zachowań Basjanusa z punktu widzenia pedagoga,
psychologa, lekarzy i czytelniczki. Ten ciekawy zabieg dopełnia obrazu cesarza,
tłumaczy jego postawę, niedojrzałość, wyjaśnia przyczyny nieuniknionej klęski
jego panowania.
Powieść zdecydowanie warta przeczytania, podobała
mi się najbardziej ze wszystkich obrazów starożytnego Rzymu stworzonych przez
Ewę Nowacką.
(Ocena: 5/6)
(Ocena: 5/6)
● ● ●
Ostatnia część
cyklu, Maksymin Trak (Czytelnik 1975), to
interesująca biografia cesarza z przypadku. Gaius Iulius Verus Maximinus,
pierwszy nie-Rzymianin na tronie cezarów, jako cesarz nigdy nie był w Rzymie, a
swe panowanie niemal od początku do końca spędził w Germanii, walcząc z
Alamanami, zawsze w pierwszym szeregu, razem z żołnierzami. Zwyciężył, za co
otrzymał od senatu tytuł Germanicus Maximus.
Poznajemy tego syna chłopa z Tracji, gdy zostaje
pewnego dnia złapany i doprowadzony przed oblicze cesarza Septymiusza Sewera.
To wydarzenie zapoczątkowało jego drogę do rzymskiego tronu.
Dotychczas żyjący sobie spokojnie z pasania owiec,
tylko czasem bez powodu, z nudów rzucający kamieniami w kolumny rzymskich
żołnierzy czy bijący się z nimi, niezbyt rozgarnięty, nierozumiejący świata,
nieznający języka urzędowego, zostaje nagle oderwany od rodzinnych stron i
rzucony w daleki świat. Silny i wytrzymały Maksymin jest bowiem świetnym
materiałem na żołnierza. Pozbawiony wyobraźni, potrafi żyć tylko tak, jak
ustawił go los. I właśnie z wyroku losu, dzięki rosnącej popularności, Maksymin
– „odważny, silny, posłuszny, awansuje bez nadmiernego pośpiechu, przekracza
kolejne szczeble drabiny wojskowych rang” (s. 101), od dziesiętnika, przez centuriona, aż do
trybuna i dowódcy legii. Pełni służbę w uprzywilejowanej formacji – gwardii,
przy kolejnych cesarzach: rozpoczyna karierę u boku Septymiusza Sewera, staje
się zaufanym Karakalli, na krótki czas usuwa się w cień za Heliogabala, by
ponownie pojawić się na scenie politycznej przy Aleksandrze Sewerze. Aż nadchodzi
chwila, gdy Maksymin, wyznaczony przez pretorianów, staje się następnym
cesarzem Imperium Rzymskiego. Śledząc życie głównego bohatera, mamy okazję dość
dobrze poznać panowanie kolejnych władców.
Jak zwykle u Ewy Nowackiej świetnie zarysowane jest
tło historyczne – wiele możemy się dowiedzieć o imperium w schyłkowym okresie,
jego prawach, podbitych przez nie ludach, mnogości języków i religii, handlu,
drogach i miastach, o marginalnym znaczeniu władzy dla codziennego życia
jakichś wsi na obrzeżach znanego, spokojnego świata, bo „Rzym nie miał żadnego
powodu, żeby przychodzić do wsi palonych słońcem lub chłostanych zimną bryzą
znad oceanu, chciał tylko pieniędzy, czasami żołnierzy, jeżeli dostawał to,
czego pragnął, zgadzał się na lokalnych bogów, zwyczajowe prawo i barbarzyńskie
obyczaje, nawet na nieświadomość, niewiedzę o tym, kto jest naprawdę panem tych
wszystkich Frygów, Traków, Galów, Daków i tak dalej.” (s. 25). Ukazany został
mechanizm asymilacji podbitych ludów – to arystokracji dołączanych ziem
najtrudniej było pogodzić się z najeźdźcą, to ją musiał Rzym przeciągnąć na
swoją stronę używając wszelkich atrakcyjnych sposobów, aż zaczęła uważać się za
część zespoloną z imperium nierozerwalnymi więzami i myśleć o sobie: „my,
Rzymianie, my, rzymscy patrycjusze” (s. 26).
Niezmiennie zachwyca język powieści, bo Ewa Nowacka
nawet marsz legionów potrafi opisać pięknie: „Nad głowami legionistów płyną
orły, chorążowie podnoszą je wysoko w jaskrawym słońcu, płyną znaki oddziałów,
godła przybrane we wstęgi. Nad kurzem chrypią rogi i krzywe trąby, tysiące nóg
w sznurowanych żołnierskich butach depczą ziemię, rudy tuman wznosi się coraz
wyżej i zakrywa słońce nieprzejrzystą chmurą. Od czasu do czasu przejeżdża obok
pieszych oficer łącznikowy, końska sierść błyszczy jak zlana wodą, dźwięczą
płytki metalu przy uprzęży, grudki piasku obsypują maszerujących.” (s. 19). Warto
zagłębić się w ten świat, poznać rządzące ludźmi motywacje, jakże bliskie
współczesnym dążenia, a także docenić warsztat pisarski Autorki i uniwersalność
jej twórczości historycznej. W dzisiejszym zalewie zbyt często miernych
powieści te dawno napisane, nie za długie, skondensowane dzieła przynoszą wraz
z dużą przyjemnością czytania chwile zadumy i powody do rozmyślań. Może więc, zamiast po nową, grubą i drogą powieść –
sięgnijmy po na wpół zapomnianego Maksymina
Traka, kurzącego się gdzieś na antykwarycznej półce z książkami za
symboliczną złotówkę.
(Ocena: 5/6)
(Ocena: 5/6)
● ● ●
"Heliogabal" czeka swojej kolejki, natomiast "Może nie, może tak" zdecydowanie rozczarowujące, moim zdaniem można sobie darować:P
OdpowiedzUsuńTo szukać nie będę, spróbuję tylko wtedy, gdy wpadnie mi nachalnie w łapki. ;)
OdpowiedzUsuńNawet i wtedy możesz wypuścić z łapek:)
OdpowiedzUsuń