5 lutego 2013

Ziemia obiecana

Władysław Reymont
Ziemia obiecana
Tower Press, 2000
s. 416

Trudno napisać coś nowego o powieści, która doczekała się już dziesiątek czy setek recenzji i opracowań. Będzie więc tylko kilka moich wrażeń.
Prężnie rozwijający się przemysł włókienniczy ściąga do dziewiętnastowiecznej Łodzi rzesze ludzi; na sprytnych i pomysłowych czekają wielkie pieniądze, na biednych i mało twórczych ciężka praca, złe warunki bytowania, choroby. Do grupy młodych, pełnych zapału przedsiębiorców dołączają trzej przyjaciele: Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt – zakładają fabrykę, by wzbogacić się i ustabilizować życie na odpowiednim poziomie finansowym. Nie stanowi dla nich problemu brak funduszy, te zawsze się znajdą, grunt to odpowiednie podejście do sprawy:
„– Zakładamy fabrykę.
– Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – zaśmiał się głośno.
– To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. Cóż stracimy? Zarobić zawsze można – dorzucił po chwili. – Zresztą, albo robimy interes, albo interesu nie robimy.” (s. 6-7).
Wśród mniej energicznych przedstawicieli rodzaju ludzkiego może budzić podziw tempo, w jakim decydują się na interesy, zakładają spółkę i podejmują ważkie decyzje, w dowolnym miejscu i jako tako sprzyjającym czasie: „dla interesów jest wszędzie miejsce” (s. 27), bez zbędnych formalności i biegania po urzędach, jak to musi się odbywać współcześnie. Interesy robią wszyscy, za nic mając tanią siłę roboczą: „tego towaru nigdy nie braknie” (s. 241), przybyłą przeważnie ze wsi, cierpiącą biedę i poniżenie, żyjącą nadzieją na poprawę losu w tej ziemi obiecanej, która wykarmiła już wiele fortun.
Przez karty powieści przewijają się przedstawiciele trzech nacji, Polacy, Niemcy i Żydzi. Każda ma swoje zapatrywania, swoją tradycję, pretensje do pozostałych, broni własnego interesu, najpierw osobistego, potem narodowego, podlega skostniałym stereotypom. Mało jest ludzi otwartych na innych, gotowych dzielić się dobrem czy formalnie mieszać geny. Niemal każdy pilnuje swojej warstwy społecznej lub aspiruje do wyższej, udając jednocześnie kogoś innego, popiera tych, na których może zarobić, spalając się w nerwach niepewności jutra, dopóki nie uda mu się dorobić majątku lub dobrze ożenić z posażną panną – wtedy staje się tym, który zadziera nosa, korzysta z uszanowania należnego pieniądzom, wydaje je radośnie na niepotrzebne pałace, zbytki, podróże, pijaństwo: „Zapłaciłem, to się bawię.” (s. 30).
Ziemia obiecana to powieść ważna, opisująca świat, który wprawdzie jest przeszłością, ale który miał spory wpływ na ukształtowanie obecnej rzeczywistości, na nasz miejski sposób życia; obraz świata do złudzenia podobny do naszego, z jego dążeniami do stabilizacji, pewności jutra czy majątku. Można w niej widzieć powieść o początkach kapitalizmu w Polsce, o współistnieniu różnych kultur, o „miejskiej dżungli”, w której ważą tylko kły i pazury... Podoba mi się bogaty język powieści, trafne opisy bohaterów, śmieszne, choć jednocześnie często gorzkie dialogi, ze stylizacją charakterystyczną dla żydowskiego czy niemieckiego języka, i udane przedstawianie pogawędek o niczym, płytkich rozmówek, bez sięgania po to, co istotne i znaczące. Reymont pokazuje nam obrazy aktywności ludzkiej, krótkie scenki, zaznacza problemy, pozwalając czytelnikowi domyślać się, dopowiadać resztę, wyciągać wnioski.
To jedna z tych książek, które warto mieć na półce, żeby wracać do co trafniejszych fragmentów, podczytywać komiczne dialogi, zadumać się czasem. Można z Ziemi obiecanej wynotować mnóstwo cytatów, mądrych, trafnych czy wzbudzających śmiech. I warto też obejrzeć film Andrzeja Wajdy ze świetnymi kreacjami Daniela Olbrychskiego, Wojciecha Pszoniaka i Andrzeja Seweryna w głównych rolach. Nawet jeśli pewne, dość istotne sceny (zwłaszcza końcowa), są mocno zmienione, oglądanie filmu jest warte poświęconego mu czasu.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

„Żył w świecie, w którym oszustwa, podstępne bankructwa, plajty, wszelkiego rodzaju szwindle, wyzysk – były chlebem codziennym, wszyscy się tym łakomie karmili, zazdroszczono głośno sprytnie ułożonych łajdactw, opowiadano sobie po cukierniach, knajpach i kantorach coraz lepsze kawały, admirowano tych publicznych oszustów, wielbiono i czczono miliony, nie bacząc, skąd pochodzą; co to kogo obchodziło, zarobił czy ukradł, byle te miliony miał.
Niezręcznych lub nie mających szczęścia spotykały drwiny i ostre sądy, brak kredytu, odmowa zaufania – szczęśliwy miał wszystko; mógł dzisiaj zrobić plajtę i płacić dwadzieścia pięć za sto, jutro ci sami, których okradł, dadzą mu jeszcze większy kredyt, bo swoje straty odbiją na innych robiąc plajtę na piętnaście procent za sto.” (s. 70)

Kobiety płaksiwe są podobne do zmoczonych parasoli, zamknąć je czy rozpiąć – zawsze kapią.” (s. 135)

Niezależność mają tylko nędzarze, bo już nawet i miliarderzy są jej pozbawieni. Człowiek posiadający rubla jest już niewolnikiem tegoż rubla.” (s. 166)

Płotkę zjada duży kiełbik, kiełbika zjada okoń, a okonia zjada szczupak, a szczupaka? Szczupaka zjada człowiek! A człowieka zjadają drudzy ludzie, jedzą go bankructwa, jedzą choroby, jedzą zmartwienia, aż go w końcu zjada śmierć. To wszystko jest w porządku i jest bardzo ładnie na świecie, bo z tego robi się ruch.” (s. 183)

„Tyle lat chodził w kieracie pracy, ciągłej walki i twardego zdobywania każdego rubla, tyle lat tłumił w sobie najrozmaitsze zachcianki i pragnienia, których nie mógł zaspokoić, tyle lat był głodnym szerokiego, niezależnego życia – i teraz, kiedy to wszystko mógł mieć żeniąc się z Madą – musiał się ożenić z Anką i przez to musiał wrócić do jarzma mierności...” (s. 216)

„Robota nie gęś, ona się nie wytopi.” (s. 243)

„Jak kto ma pech, to mu i ogień zdechł...” (s. 327)

„Trzeba mieć tylko odwagę chcieć” (s. 331)

3 komentarze:

  1. ksiązki nie czytałam (aż wstyd się przyznać, bo to o moim miescie), ale film owszem

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie czytałam, znam tylko film, który wielokrotnie oglądała.
    Muszę do niej wrócić.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam Ziemię obiecaną całkiem niedawno. Miałam spore obawy, tymczasem książka mnie zauroczyła i oceniam ją bardzo wysoko. I mam to szczęście, że mogę sięgnąć, gdyż stoi w domowej biblioteczce. Filmowa adaptacja bardzo się się podobała, ale po przeczytaniu książki doszłam do wniosku, że co oryginał, to oryginał. :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz dotyczący posta.
Proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, bo świąt nie obchodzę, a inne uwagi najlepiej kierować na podanego maila, pocztę sprawdzam każdego dnia. Dziękuję! :)