25 stycznia 2013

Pan Lodowego Ogrodu

Jarosław Grzędowicz
Pan Lodowego Ogrodu, t. 1-4
Fabryka Słów, 2005-2012
s. 2530

Długo przyszło nam czekać na czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu. Tak długo, że zaszła konieczność przypomnienia sobie poprzednich części przed zatopieniem się w finalną rozgrywkę na Midgaardzie. Dwa tygodnie spędzone na odległej planecie, zamieszkałej przez humanoidów, trochę tylko różniących się od homo sapiens, były czasem nieustającej przygody, obrazów podsuwanych przez wyobraźnię, karmioną zgrabnie zestawionymi słowami.
Midgaard jest planetą, którą przed rozwojem technologii chronią pieśni bogów i ludzi, ustanawiając granicę zaawansowania na poziomie kuszy i smoka bojowego, dopuszczając jednocześnie użycie magii, planetą, na której nie działa ziemska elektronika, ale człowiek może zyskać przewagę dzięki wzmacnianym tu zdolnościom magicznym. Jarosław Grzędowicz przez ponad 2500 stron podsuwa nam co i raz mocniejsze przeżycia, dostępne dla każdego, kto zechce wtopić się w akcję i wczuć w zakręty losu bohaterów. Bohaterów, których nie sposób nie polubić.
Vuco Drakkainen przybył na Midgaard z misją ratunkową, by ocalić i zabrać do domu ośmioro naukowców, prowadzących tu badania. Usunąć z obcego im świata, zatrzeć ślady pobytu, posprzątać. Obowiązuje przecież zasada nieingerencji w rozwój innej rasy. W trakcie poszukiwań Vuco musi stać się zwiadowcą, komandosem, wybawicielem, strategiem, taktykiem, a w końcu i generałem. Dysponuje specjalnym wyposażeniem i wspomaganiem bojowym w postaci wszczepki w mózgu, które pod wpływem miejscowej magii zmienia się w żywą Cyfral, ukazującą się jako Dzwoneczek – latająca, pyskująca, mądrząca się wróżka ze skrzydełkami i błyszczącym pyłem wokół. Przyznam, że przy pierwszym czytaniu ten pomysł bardzo mi się nie podobał, dopiero potem się przyzwyczaiłam. Drogę Drakkainena w poszukiwaniu niedobitków, uczenie się nowego świata, zawieranie przyjaźni i zdobywanie wrogów obserwujemy naprzemiennie z drogą do dorosłości i odnalezienia przeznaczenia drugiego głównego bohatera, Terkeja Tendżaruka, następcy Tygrysiego Tronu, przyszłego cesarza Amitraju, Nosiciela Losu. Oczywiste jest, że obaj bohaterowie muszą się w którymś momencie spotkać, że ich los jest powiązany – pozostaje tylko czekać, kiedy to nastąpi.
Grzędowicz czerpie garściami z wielu ziemskich kultur i przetwarza je twórczo ku radości czytelników. Dodając do znanych nam wzorów szczyptę magii (do dobra, raczej wiadro) tworzy nowy, ciekawy świat, bogaty w wydarzenia, pełen zawiłości polityki, walki zła i dobra, nienawiści i miłości, kuszący władzą i prostym życiem. Tworzy kompletną wizję świata innego, ale w gruncie rzeczy podobnego do znanej nam Ziemi. Ukazuje mechanizmy dochodzenia do władzy: agresywny przez siłę i manipulacyjny przez religię – ludzie oczadziali ideologią lub wiarą (co w zasadzie na jedno wychodzi) poddają się sile charyzmatycznego przywódcy i robią rzeczy, których, kierując się rozumem, nigdy by nie zrobili.
Czytając Pana Lodowego Ogrodu nie można się nudzić. Właściwie w czwartym tomie są małe dłużyzny, niepotrzebne opisy, fragmenty, które lepiej pasowałyby do akcji tomu trzeciego, ale nie bądźmy drobiazgowi – akcja jest bardzo dynamiczna, a bohaterowie odmalowani plastycznie, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Świat Midgaardu też jest bardzo bogaty i zróżnicowany, dopracowany w szczegółach, pełny i konsekwentny. Chociaż czasem nadmiar wytworów wyobraźni przeszkadza – można tu sparafrazować słowa samego Grzędowicza z tomu trzeciego: takie nagromadzenie dziwolągów w jednej książce, chociażby czterotomowej, sprawia, że trudno czytać bez bólu (s. 444). Jak zbyt kolorowy, zbyt wieloelementowy patchwork – razi i bije po wyobraźni nadmiarem bodźców. I nie pomaga świadomość, że to inny świat, inna magia, że tu wolno to, co nie przeszłoby na naszej zwykłej, prozaicznej Ziemi. Szufladka fantasy jest pojemna i bardzo wygodna, i właśnie dlatego należy jej używać z dużym wyczuciem, żeby nie przesadzić, nie przebogacić.
Ilość błędów i literówek jak na tak grube książki jest znośna, ale jeden błąd w ostatnim tomie przyprawił mnie niemal o zawał: „żekłem” (s. 624). Ciekawie też wygląda przestawienie dwóch rozkładówek na stronach 390-393: pagina jest dobra, a zawartość kolumn tekstu zamieniona – żeby uzyskać taki efekt w TeX-u musiałabym specjalnie wykonać kilka ruchów mieczami, a tu wygląda, że składaczowi jakoś mimochodem tak wyszło. Trochę szkoda, ale może zostanie to poprawione w następnych wydaniach.
(Ocena: t. 1-3 – 5,5/6, t. 4 – 5/6)

3 komentarze:

  1. To, co się stało z Cyfralem też mi się nie podobało. Ale jeszcze bardziej nie podoba mi się to jak słabo skleili 4 tom, boję się, że przy czytaniu powypadają mi kartki. Książka czeka na półce od początku grudnia a ja nie mogę się jakoś za nią zabrać. Niemniej poprzednie części były świetne, a najbardziej zachwyciła mnie pierwsza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pierwsza część była bardzo dobra.
      Postać Dzwoneczka wydawała mi się aż żenująco śmieszna, ale przy drugim czytaniu już tak nie raziła - chyba przywykłam do tej dziwaczności. ;)
      Moja na razie się nie rozkleja, ale pierwsze czytanie spowodowało przełamanie grzbietu - trochę to widać na zdjęciu.

      Usuń
  2. dzięki za podesłanie linka :)
    opinia dodana do wyzwania
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz dotyczący posta.
Proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, bo świąt nie obchodzę, a inne uwagi najlepiej kierować na podanego maila, pocztę sprawdzam każdego dnia. Dziękuję! :)