Stonehenge: Zagłada Atlantydy Harry’ego Harrisona to druga przeczytana przeze mnie w ostatnich latach powieść, której akcja osadzona została w epoce brązu (pierwszą był Szkarłat wojownika). Miejscem przygód bohaterów jest późniejsza Brytania oraz Grecja i wyspy Morza Egejskiego. W poszukiwaniu złóż cyny, niezbędnej do wyrobu broni z brązu, Mykeńczycy trafiają do Kornwalii, gdzie, przy współpracy z tuziemcami, zakładają kopalnię. W ślad za nimi podążają ich wrogowie, Atlantydzi.
Ciekawy scenariusz możliwych wydarzeń – Atlantyda to Thera, jedna z wulkanicznych wysp Morza Egejskiego, chwilowo bardziej rozwinięta i cywilizacyjnie dominująca nad sąsiednimi miastami-państwami, wśród których na plan pierwszy wysuwają się Mykeny. Poparta znaleziskami archeologicznymi teza o zagładzie wyspy spowodowanej wybuchem wulkanu brzmi bardziej prawdopodobnie niż wiele fantastycznych wizji, z jakimi można spotkać się w powieściach i opracowaniach niby naukowych. Dość ciekawie wygląda spójna, niewydumana historia ekspansji cywilizacji greckiej na odległe ziemie, próba zaszczepienia kultury wśród ludów prymitywniejszych, opartych na zbieractwie, myślistwie i hodowli bydła, ukoronowana budową kamiennego kręgu, przy użyciu technik bardziej rozwiniętych niż znali ją rodzimi mieszkańcy – kręgu, mającego symbolizować hierarchię władzy wodzów plemiennych i ich chwilowy sojusz przeciw zewnętrznemu wrogowi. Motywy powstania Stonehenge (podobnie jak przyczyny zagłady legendarnej Atlantydy) zostały tu dość skutecznie obnażone przez Leona Stovera, doktora filozofii i literatury, profesora antropologii, który rozprawia się z teoriami astronomicznego znaczenia budowli i sprowadza ją do roli miejsca spotkań, wyboru wodzów i cmentarzyska, czyli tego, co istotne było dla ludzi epoki miedzi i brązu. Natomiast przenikanie wpływów kultury Myken i Atlantydy do krain północnej Europy budzi myśl, że w gruncie rzeczy już wtedy, tysiące lat przed nami, świat był mały i poznawalny, a dotarcie do odległych ziem było wprawdzie czasochłonne, ale jak najbardziej możliwe.
Powieść jest napisana ciekawie, z wyczuciem dramaturgii, chociaż kilkakrotnie miałam wrażenie, że Harrison prześlizguje się po scenach, nie wgłębia zbytnio, nie rozwija fabuły tak, jakby mógł. Ale można to uznać i za zaletę, bo powieść nie jest dzięki temu sztucznie rozdmuchana i przegadana, jak to teraz często się zdarza. Część fabularną uzupełnia posłowie, w którym Leon Stover omawia prawdopodobieństwo zaistnienia opisanych zdarzeń, przytaczając dowody archeologiczne i wyniki badań historycznych w sposób przystępny i nieprzytłaczający, nadający się dla każdego czytelnika.
(Ocena: 4/6)[Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Trójka e-pik.]
O, to dla mnie ciekawy temat. Z chęcią bym przeczytała.
OdpowiedzUsuń