17 listopada 2015

Słowiańska apokalipsa, odsłona pierwsza

Witold Jabłoński
Słowo i miecz
SuperNOWA, 2013

Historia Polski czasów Piastów należy do moich ulubionych okresów historycznych. Niemały wpływ na rozbudzenie tych zainteresowań miał cykl Karola Bunscha, w poruszający, choć mocno stronniczy sposób odmalowujący czas tworzenia się państwa polskiego, wprowadzanie i ugruntowywanie chrześcijaństwa na ziemiach podległych wcześniej Perunowi, Swarożycowi, Welesowi i wielu innym bóstwom. Bunsch jednak skupił się na walkach z zewnętrznymi wrogami, ze szczególnym naciskiem na Niemców, co nie dziwi, gdy wiemy, kiedy zaczął pisać cykl piastowski. Mniejsze znaczenie przypisywał dawnym wierzeniom ludności słowiańskiej, traktując ich wyrugowanie przez wyznawców Jezu Krysta jako konieczność polityczną i nieuchronny etap rozwoju cywilizowanego państwa. Również inni autorzy, opisujący ten czas, ukazywali w mniejszym lub większym zakresie znaczenie dawnej wiary i niezgodę na nowe, jednak potencjał, tkwiący w walce o korzenie, jaką podejmował Lud Słowa co jakiś czas, wykorzystał dopiero w pełni Witold Jabłoński w Słowie i mieczu, pierwszej części cyklu o wiele mówiącym tytule Słowiańska apokalipsa, urozmaicając akcję o liczne odniesienia historyczne i naleciałości współczesne.
Fabuła Słowa i miecza osnuta jest wokół osoby Miecława, wojewody mazowieckiego, księcia z rodu Liwów, i jego matki Dziewanny, zwanej potem Żywią, wyznawczyni dawnej wiary, która wychowała syna w poszanowaniu dziedzictwa i zaszczepiła pragnienie powrotu religii słowiańskich przodków. Postrzyżony Miecław nauki pobierał na dworze Bolesława Chrobrego, swego domniemanego ojca, nawiązując przyjaźń z jego synami. Wiele lat później, w czasie krótkiego panowania Bezpryma, ustanowiony jego następcą, potrafił nawet zachować dobre stosunki z Mieszkiem, który traktował go jak brata i wiernego druha. Wyraz tej przyjaźni dał Mieszko Lambert w swojej przedśmiertnej spowiedzi, uczynionej przed Miecławem, ukazując oblicze człowieka złamanego, najpierw przez własnego ojca, brutalnego, nieliczącego się z innymi władcę, potem przez wrogów, wykorzystujących słabość kraju, by uszczknąć coś dla siebie; oblicze króla tragicznego, który nie umie pogodzić się z wyrokami losu, rozpamiętuje porażki, wspomina swoją bezsiłę w zetknięciu z charyzmą Chrobrego i jawną przemocą Czechów. Pokazanie ludzkich słabości Mieszka i jego zależności od innych przybliża nam tego władcę, którego panowanie określane jest jako ciąg nieprzychylnych przeciwności, nieuniknionego splotu niekorzystnych wydarzeń. Zupełnie innym był jego ojciec, wielki książę, a w ostatnim roku życia król, Bolesław – silny, brutalny, narzucający swoją wolę, nieliczący się z nikim, każdego zdolny pokonać mieczem czy intrygą, przenikliwy i twardy, konsekwentnie umacniający władzę Piastów, która miała pokonać wolne plemiona. Jednak nawet najpotężniejsi nie żyją wiecznie i po śmierci Chrobrego krainy Polan i Mazowszan na powrót, na chwilę chociaż, stały się „kłodami ciśniętymi pod nogi zwycięskiego pochodu chrześcijaństwa” [s. 380], które znieśli dopiero walczący początkowo pod wodzą młodszego syna Bolesława, Ottona, potem Kazimierza Karola, rycerze Gladius Dei, organizacji skupiającej młodsze latorośle możnych rodów, w walce ze starym porządkiem zaspokajający żądzę zemsty, rekompensujący „poczucie niezawinionej krzywdy i odrzucenia, smutek wywołany głodem miłości” [s. 510].
Położenie głównego akcentu na próby utrzymania zwyczajów i wierzeń, na niepoddawanie się nowinkom napływającym wraz z głosicielami nowej religii, rzuca zupełnie nowe światło na historię tamtych lat i pokonaną kulturę, w pewnym zakresie na zawsze utraconą. Pozostały nam z niej tylko strzępy zwyczajów, te, które uchowały się tu i ówdzie, mimo starań najeźdźców, bądź przystosowane przez chrześcijański kult i przejęte przez kapłanów jako elementy nowego ceremoniału. W cień odeszły ze świadomości ludzi Jawia i Nawia, liczni bogowie i demony, kapłanki i guślarze, odprawiający malownicze, choć czasem krwawe obrzędy – cały ten niezwykle bogaty świat wierzeń, regulujących życie Ludu Słowa. Na szczęście do dyspozycji pozostaje też wyobraźnia Autora, który potrafi twórczo wykorzystać dostępne źródła, pięknie i z talentem opisując mitologię naszych przodków w powieści pełnej życia, emocji i zdarzeń, prawdopodobnych mimo towarzyszących im fantastycznych stworzeń. Jednocześnie przybliża Autor słowiańskie mity, baśniowo barwne, pełne przygód bogów i demonów, walk i sprytu, podstępów i nadludzkiej siły, maluje świat wierzeń bogaty, tłumaczący nieznane i niezrozumiałe w atrakcyjny dla prostego człowieka sposób, jakże różny od pełnego umartwień, smutnego i szarego oblicza chrześcijaństwa, wprowadzanego siłą przez nadgorliwców. Historia, opowiedziana z punktu widzenia starej wiary, zyskuje nowy wymiar, pełniejszy i inspirujący do samodzielnych poszukiwań, do zgłębienia tego, co przez wieki trwało w zapomnieniu. I do zachowania dystansu do prawd głoszonych z całym przekonaniem jako jedynie słuszne, bo „Każda wiara ma swoich magów i swoje demony.” [s. 230].
Powieść pisana jest jak najbardziej serio, a jednak wielokrotnie miałam wrażenie, że Autor puszcza do czytelnika oko, czy to powołując do życia bohaterów o kojarzących się współcześnie imionach (np. Gertyk z Poznania, rycerz o końskiej twarzy), czy budując sceny przypominające motywy znane z klasycznych dzieł fantasy (na poszukiwanie młota Swarożyca, dawno temu zaginionego, wyrusza drużyna, w której składzie są i potężny guślarz, i mieszkaniec lasu, długowieczny Boranin – obawiam się, że każda powieść, w której wystąpi taka para, będzie się kojarzyć z Tolkienem), a jednocześnie dostatecznie różniące się, by wnieść świeżość i oryginalne spojrzenie na pokonywanie życiowych przeszkód i ratowanie świata, ginącego pod mieczami nowej, silniejszej idei. Nie brakuje również innych wzmianek nawiązujących do współczesnej literatury (jak grupa badaczy reliktów bałwochwalstwa, o wiele mówiących mianach, w skład której weszli: „Sas Bunsch, ruski renegat Gołub i Pomorzanin Parnic” [s. 458], a także Kraszew i Rafał z Dębskiego) czy szeroko pojętej kultury (jak znane z filmów cytaty, np.: „Odwiecznym prawem natury.” [s. 414]). Dobrze wypadają wyraźnie i różnorodnie opisane postacie, kreujące historię, mające wpływ na wydarzenia; wśród nich nie brakuje niewiast, jak matka Miecława, zgrzytały mi jednak niektóre sformułowania, odnoszące się do zachowań bohaterów, na przykład zalotne spojrzenia kobiet, wymuszona kokieteria itp. – brzmiało to mocno nienaturalnie, jakby na siłę dopasowywane do wyobrażeń mężczyzny o psychice i reakcjach płci pięknej.
Nieco do życzenia pozostawia strona typograficzna wydania. Zastosowanie dość dużej czcionki przy stosunkowo wąskiej kolumnie powoduje, że odstępy między wyrazami są niekiedy zbyt duże, co jest niwelowane przez rozstrzelenie wszystkich znaków w danej linii – wygląda to brzydko i zaburza rytm czytania, niepotrzebnie zwracając uwagę na tekst tak wyróżniony. Drugą niedogodnością jest niefunkcjonalna żywa pagina – zwykle wiem, co czytam i nie trzeba mi na każdej rozkładówce przypominać autora i tytuł książki. Za to bardzo przydałyby się w tym miejscu tytuły rozdziałów wraz z czasem akcji, zwłaszcza że poskąpiono również spisu treści. Na akceptowalnych poziomie jest korekta, chociaż trafiła się garść błędów interpunkcyjnych i literówek, a nawet, o zgrozo, błąd ortograficzny.
(Ocena: 5/6)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz dotyczący posta.
Proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, bo świąt nie obchodzę, a inne uwagi najlepiej kierować na podanego maila, pocztę sprawdzam każdego dnia. Dziękuję! :)